Sobota, 20 czerwca 2015 | 15:04:50
Emocje, które zagłuszamy jedzeniem
Wracam do tematu z poprzedniego postu, który zakończył mi się jakoś tak emocjonalnie.
Uświadomiłąm sobie bowiem, jak wiele braków my, kobiety, ale nie tylko kobiety , próbujemy sobie zrekompensować jedzeniem.
Jak wiele takich pustych miejsc wewnątrz nas próbujemy wypełnić jedzeniem.
Jak często to dla nas jedyny sposób.
I to dotyczy naprawdę wszystkich, bez względu na płeć, wiek, zawód, sytuację materialną.
Często pod powierzchnią złożoną z pozorów, kryją się ludzkie tragedie, ciężkie depresje, których jedzeniem wyleczyć się nie da.
W moim przypadku było podobnie.
Do obecnej wagi doprowadziły mnie tygodnie "letargu" w którym tkwiłam. Poczucie beznadzieji, opuszczenia, napady panicznego lęku...Wszystko to zajadałam. Każdą z tym emocji zagłuszałam jedzeniem. Moja nigdy nie opuszczająca mnie towarzyszka -podświadomość- podsuwała mi jedyne znane jej rozwiązanie wszystkich zmartwien- jedzenie. To był bardzo ciemny, smutny i okrutny czas, pełen dni i nocy kręcących się wokół własnej osi.
Czasem szukamy czegoś nie tam, gdzie jest.
Ale szukamy właśnie tam, bo nikt nigdy nam nie pokazał, że można szukać gdzieś indziej.
I tak, nauczyliśmy się, że najprostszą i najkrótszą drogą do poprawienia sobie samopoczucia, jest ciastko z kremem albo paczka chipsów.
I niby wiemy, że to niezdrowe, przecież mamy telewizor i własny rozum, zewsząd słyszymy o śmieciowym jedzeniu, o tym jakie ma zgubne...Wszystko wiemy, jestesmy przeciez dorosłymi, wykształconymi ludzmi.
I co z tego/
Kazdy z nas funkcjonuje tak samo.
BO każdy miał kiedy kilka lat, i kiedy płakał, dostał cukierka na pocieszenie.
I wciąż, gdzieś tam głęboko, pod powierzchnią naszych oczytanych i mądrych umysłów, kryje się ten smak: tego pierwszego, rozkosznego ukojenia którego doznaliśmy wycierając łzy jednocześnie wkładając do ust tamtą krówkę...Ona ciągle tam jest, ciągle tak samo rozkosznie rozpływa się w ustach wypełniając całe nasze ciało błogim uczuciem ulgi.
I jakoś tak, przez te wszystie lata naszzego życia, przerobilśmy to już tysiące razy.
Tysiące razy i tysiące takich krówek i karmelków, babeczek i batoników przybywało nam na ratunek.
Och, jakże inaczej poradzić sobie z tym przytłaczającym nas zewsząd ciężarem codzienności?
Ten sposób zawsze pomagał.
To nic, że na chwilę.
To nic, że za moment dopadną nas ciężkie jak ołów wyrzuty sumienia.
To nic.
Czekolada nie pyta.
Czekolada ROZUMIE
:)))
A potem nagle, któegoś dnia, wchodzimy na wagę ( "Nie wchodz na to , od tego się płacze")
I wszystkie te cholerne krówki i batoniki odbijają nam się jednym glośnym beknięciem, jakby tysiące babeczek nagle jednocześnie wybuchnęło śmiechem. A my stoimy, bezbronni, nadzy w swojej słabości, bezkutecznie próbując udawać że te bezlitosne cyfry ktore wyświetliły się nam właśnie przed rozszerzonymi jak spodki oczami, że nie robią na nas właściwie żadnego znaczenia.
OJ tam, oj tam.
Kochanego ciałą nigdy za dużo.
Takie geny.
Taki metabolizm.
To już ten wiek.
Przecież nie można mieć wszystkiego.
Nie jest jeszcze tak żle.
Sąsiadka spod ósemki, ta to ma dopiero problem.
Ja, ja mam jedynie troche nadwagi.
A potem schodzimy z wagi, nonszalanckim ruchem zakładamy szlafrok, siadamy przy kuchennym stole i czujemy już tylko jedno;
Dlaczego ktoś nas tak strasznie, okrutnie oszukał???
Przecież miało być przyjemnie, przecież obiecywano nam, że będzemy czuc się dobrze, przecież pocieszano nas, mówiono "masz, już nie płacz, już cichutko, chcesz wafelka?"
Nie mogłyśmy się wtedy bronić, kochane kkobietki i kochani męzczyzni.
BYlismy zbyt nieświadomi, zbyt ulegli i niewinni, żeby wiedzieć, ze ten jeden wafelek zrodzi w nas taki mechanizm.
Uświadomiłąm sobie bowiem, jak wiele braków my, kobiety, ale nie tylko kobiety , próbujemy sobie zrekompensować jedzeniem.
Jak wiele takich pustych miejsc wewnątrz nas próbujemy wypełnić jedzeniem.
Jak często to dla nas jedyny sposób.
I to dotyczy naprawdę wszystkich, bez względu na płeć, wiek, zawód, sytuację materialną.
Często pod powierzchnią złożoną z pozorów, kryją się ludzkie tragedie, ciężkie depresje, których jedzeniem wyleczyć się nie da.
W moim przypadku było podobnie.
Do obecnej wagi doprowadziły mnie tygodnie "letargu" w którym tkwiłam. Poczucie beznadzieji, opuszczenia, napady panicznego lęku...Wszystko to zajadałam. Każdą z tym emocji zagłuszałam jedzeniem. Moja nigdy nie opuszczająca mnie towarzyszka -podświadomość- podsuwała mi jedyne znane jej rozwiązanie wszystkich zmartwien- jedzenie. To był bardzo ciemny, smutny i okrutny czas, pełen dni i nocy kręcących się wokół własnej osi.
Czasem szukamy czegoś nie tam, gdzie jest.
Ale szukamy właśnie tam, bo nikt nigdy nam nie pokazał, że można szukać gdzieś indziej.
I tak, nauczyliśmy się, że najprostszą i najkrótszą drogą do poprawienia sobie samopoczucia, jest ciastko z kremem albo paczka chipsów.
I niby wiemy, że to niezdrowe, przecież mamy telewizor i własny rozum, zewsząd słyszymy o śmieciowym jedzeniu, o tym jakie ma zgubne...Wszystko wiemy, jestesmy przeciez dorosłymi, wykształconymi ludzmi.
I co z tego/
Kazdy z nas funkcjonuje tak samo.
BO każdy miał kiedy kilka lat, i kiedy płakał, dostał cukierka na pocieszenie.
I wciąż, gdzieś tam głęboko, pod powierzchnią naszych oczytanych i mądrych umysłów, kryje się ten smak: tego pierwszego, rozkosznego ukojenia którego doznaliśmy wycierając łzy jednocześnie wkładając do ust tamtą krówkę...Ona ciągle tam jest, ciągle tak samo rozkosznie rozpływa się w ustach wypełniając całe nasze ciało błogim uczuciem ulgi.
I jakoś tak, przez te wszystie lata naszzego życia, przerobilśmy to już tysiące razy.
Tysiące razy i tysiące takich krówek i karmelków, babeczek i batoników przybywało nam na ratunek.
Och, jakże inaczej poradzić sobie z tym przytłaczającym nas zewsząd ciężarem codzienności?
Ten sposób zawsze pomagał.
To nic, że na chwilę.
To nic, że za moment dopadną nas ciężkie jak ołów wyrzuty sumienia.
To nic.
Czekolada nie pyta.
Czekolada ROZUMIE
:)))
A potem nagle, któegoś dnia, wchodzimy na wagę ( "Nie wchodz na to , od tego się płacze")
I wszystkie te cholerne krówki i batoniki odbijają nam się jednym glośnym beknięciem, jakby tysiące babeczek nagle jednocześnie wybuchnęło śmiechem. A my stoimy, bezbronni, nadzy w swojej słabości, bezkutecznie próbując udawać że te bezlitosne cyfry ktore wyświetliły się nam właśnie przed rozszerzonymi jak spodki oczami, że nie robią na nas właściwie żadnego znaczenia.
OJ tam, oj tam.
Kochanego ciałą nigdy za dużo.
Takie geny.
Taki metabolizm.
To już ten wiek.
Przecież nie można mieć wszystkiego.
Nie jest jeszcze tak żle.
Sąsiadka spod ósemki, ta to ma dopiero problem.
Ja, ja mam jedynie troche nadwagi.
A potem schodzimy z wagi, nonszalanckim ruchem zakładamy szlafrok, siadamy przy kuchennym stole i czujemy już tylko jedno;
Dlaczego ktoś nas tak strasznie, okrutnie oszukał???
Przecież miało być przyjemnie, przecież obiecywano nam, że będzemy czuc się dobrze, przecież pocieszano nas, mówiono "masz, już nie płacz, już cichutko, chcesz wafelka?"
Nie mogłyśmy się wtedy bronić, kochane kkobietki i kochani męzczyzni.
BYlismy zbyt nieświadomi, zbyt ulegli i niewinni, żeby wiedzieć, ze ten jeden wafelek zrodzi w nas taki mechanizm.
Komentarze (0)
Zaloguj się, aby dodać komentarz