zaczynam tutaj razem z dietmap :)
mam już jedną długą droge za soba -40 kg ale niestety w ciągu kilku lat wruciło i doszłam praktycznie do tej samej wagi eh....:(
ale sie nie poddaje chce znów byc szczupła
zaczynam razem z dietą dietmap od jutra trzymajcie kciuki mocno
Może na wstępie przywitam się ze wszystkimi co odzwiedzą tego bloga, a więc CZEŚĆ :-)
Kilka albo i więcej słów o sobie:
Nazywam się Basia mam prawie 34 lata, 164cm wzrostu i 79kg. Mam 4 letniego syna. Przed ciążą ważyłam 64kg, pod koniec ciąży 74kg i zaraz po znowu 64kg. Wszystko było do czasu fajne lecz po skończenia 2 letniego karmienia piersią zaczęłam szybo przybierać na wadze i zanim się opamiętałam to w grudniu ubiegłego roku ważyłam 82kg. Wtedy się opamiętałam i zapisałam się na zajęcia crossfit są to bardzo intensywne ćwiczenia ale daje radę. Dzięki samym ćwiczenią schudłam tylko 3kg do obecnego 79kg. Ale tłuszcz zamienił się w mięśnie i brzuch wyszczuplał o 10cm :-). Ćwiczę od 2 do 4 razy w tygodniu po godzine a czasem i dwie. Jeżeli codzi o jedzenie to mam mały problem bo moje posiłki nigdy nie będą o stałych porach dlatego, że mam różne godziny pracy i często wstaję o 2 lub 3 w nocy do pracy a jak mam wolne to wstaje ok. 6. Więc jeśli jestem w pracy od 3 to czasem pierwszy posiłek jem już o 4 rano bo jak wstaje to nic nie jem. Nie mogę też sobie pozwolić na jakieś rarytasy w pracy bo nawet nie mam jak ani kiedy tego zjeść , zazwyczaj jest to jakaś kanapka jedzona na szybko , potem przychodziłam do domu i wielki obiad. Ogólnie jadłam też mało owoców i warzyw ale wszystko idzie ku lepszemu. Zastanawiam się czy dieta w granicach 1500kalori nie jest za mała przy intensywnych ćwiczeniach czy nie padnę z głodu na treningach.
Dziś mija 3 dzień diety, narazie czuję się dobrze chociaż zawaliłam już pierwszego dnia bo wypiłam trochę słodkiego alkoholu bo to tak jest jak się zaczyna dietę i pierwszego dnia jest się umówionym ze znajomymi na wspólny wieczór przy meczu i napojach wyskokowych. Zawaliłam i od razu otrzymałam informację , że to oddala mnię od celu.
Dobra to było by na tyle, pewnie i tak nikt nie pofatyguje się aby to przeczytać. Lecz gdyby ktoś taki się znalazł to proszę zostaw po sobie znak. Będzie miło jak będę wiedzieć , że nie jestem tu sama.
Pozdrawiam i byle do przodu...
Wstyd mi.
Luty był jeszcze aktywniejszym miesiącem… Ćwiczyłam i maszerowałam przez 23 godziny, spalając 6700 kcal. Niestety moje obwody i waga nie uwzględniły tego wysiłku. W marcu poświęciłam aż 28 godzin na aktywność i mam wrażenie, że na darmo moje starania, bo i tak tkwię w „martwym punkcie”.
Pół roku abonamentu i pracy nad sobą przynosiło naprzemiennie trochę dekagramów w dół, trochę w górę, a finalnie wciąż mam pomiary wyjściowe. Zrobione badania są poprawne i nic nie wskazuje na blokadę organizmu z tej strony.
Podsumowuję swoje podejście do DietMap (kolejne zresztą) za nieudane jeśli chodzi o spadki, natomiast pozytyw jest taki, że trwa stabilizacja i dobre nawyki żywieniowe.
Dziękuję za uwagę i pozdrawiam tych, którzy wciąż walczą ;-)
5 lutego waga pokazała 65,5 kg.
Od października mam ciągle dół-góra-dół-góra. Wraca do początku.
Wymiary (obwody) nie zmniejszyły się, więc czego ubyło?
Dziś znów 67 kg.
Przez 3 tygodnie lutego dodatkowego ruchu mam już 19,5 godzin i spalone 5300 kcal.
Zrobiłam sobie obiecane badania tarczycowe - miały wykluczyć ewentualną chorobę, wpływającą na brak efektu odchudzania.
Wyniki mam w normie:
TSH=1,440 (w zakresie 0,270 - 4,200)
FT4=0,97 (w zakresie 0,93-1,71)
anty-TPO=10,81 (w zakresie 0,00-35,00)
Grudzień minął bez wpadek świąteczno-noworocznych. Waga przed świętami i po Sylwestrze utrzymana na poziomie 66,2 kg. Dziś (17.01) 66,5 kg, czyli wciąż stabilnie. Posiłki zjadam w proponowanych przez DietMap ryzach 1500 kcal.
Od 8 stycznia zaczęłam używać aplikacji na telefonie - są to krótkie zestawy ćwiczeń dla początkujących, dlatego podchodzę do nich entuzjastycznie i na razie trwam w postanowieniu dotrwania do 30 dni.
Endomondo podsumowało moją aktywność ruchową w pierwszej połowie stycznia tak: 8 godzin dodatkowego ruchu, w czasie którego spaliłam 2530 kcal.
Niestety efekty spadkowe na wadze są słabiutkie, podobnie jak niezmienne obwody ciała.
Ciężko mi się wchodzi na wymarzony szczyt...
pozdrawiam wszystkich na diecie :)
Marzena
dnia 13 stycznia zaczynam walkę z moim tłuszczykiem
waga startowa 79 kg a wzrost 153cm :( masakra
trzymajcie kciuki
Marzena
Mam 1400 kalorii dziennie (to jest dobre dla mnie)
Musze zwiększyć treningi więc oprucz gym bedę jeszcze ćwiczyć z innymi (mam kilka aplikacji , dołoże cardio i siłowe ćwiczenia z obciązeniem) a za miesiąć zobaczymy moze jeszcze dokupie co nie co.
Trzeba by tylko popracować nad aplikacją. Przydałaby się opcja nielubianych produktów. (np nie lubie grejfrutów wrzucam do nielubianych produktó i już mi więcej w diecie grejfrut nie występuje) Tak samo z zamiana produktów. Jakaś opcja co można zamienić na co.
mam nadzieję że za miesiąc bedę mogał tu zaprezentować efekty
Otkryłam kanał na YT pary "fitlovers" bardzo fajni ludzie (gość jest nieziemsko podobny do mojego kumpla , tylko ciała inne) Zmotywowali mnie ,że można wyglądać lepiej.
Jestem zadowolona z efektów ale niestety nie mam czasu by ćwiczyć (co mnie złośc bo mam wrażenie ze to tylko wymówka) jednak praca mgr jest ważniejsza, szczególnie że do końca tylko 2 miesiące a później wyścig szczórów. Mam nadzieje ze mój propotor zrezygnuje z planó otwartego wykładu po obronach .
Ale każdy kiedyś zadawał mgr i wie jak to jest [..]
Co do planów jak pisałm będę białą damą w dresie :D
Ci ludzie z fitlovers są niesamowicie motywujący. Musze się tylko rozeznać w tych wszystkich dietach białkowych,tłuszczowo białkowych, porcjach itp.
- Na poczatek po świętach wracam do treningów (po śiętach nie nie nie w święta. (mam nadzieje się uporać do wigili z bazą danych) )
- PO nowym roku usówam wszystkie słodycze z domu. (Dla wyjaśnienia, pracuje jako fizjoterapeutka w małym miasteczku więc tuludzie zawsze "do kawy" coś przyniosą i wszystko się mnoży razy 50 - stąd mam słodkości nie kupuje ich sama) - ale moze z tego bede miałą byznes mały:D
- ćwiczenia na początek grudzień styczeń z gym dla wrócenia do kondycji potem gym z jakimś lekkim cross. Styczeń musze poświęcić na diete z dietmap.
- dieta od marca robimy redukcje
- trzeba wdrożyć cardio (biegi wydają sie najlepszą opcją)
Dlatego postanowiłam, że i w tym miesiącu będę sobie robiła codzienne notatki.
D-dieta [kcal]
A-aktywność [kcal]
06.11 - D-1600 / A-280 (waga: 67,0)
07.11 - D-1450 / A-420
08.11 - D-1550 / A-220
09.11 - D-1550 / A-440
10.11 - D-1490 / A-230
11.11 - D-1530 / A-160 (waga: 66,9)
12.11 - D-1560 / A-560
13.11 - D-1590 / A-110
14.11 - D-1420 / A-200
15.11 - D-1380 / A-30
16.11 - D-1300 / A-360
17.11 - D-1600 / A-110
18.11 - D-1600 / A-460 (waga: 66,5)
19.11 - D-1580 / A-220 (@)
A potem "zawiesiłam" plan jedzenia, bo do końca miesiąca miałam różne badania i wizyty lekarskie, a co się z tym wiąże - stres.
Aktywność polegała na spalaniu kcal marszem:
20.11 - 200 kcal
21.11 - 0
22.11 - 140
23.11 - 420
24.11 - 190
25.11 - 180
26.11 - 260
27.11 - 70
28.11 - 60
29.11 - 150
30.11 - 420
Waga w tej chwili (połowa cyklu) ma tendencję zwyżkową. W najbliższym czasie planuję zrobić kontrolny pakiet tarczycowy.
Ależ było mi trudno. Chuśtawka wagi była demotywująca. Nie jest tak, że spada i spada, kropla po kropli, deko po dekagramie... U mnie wykres ma ostre krawędzie, jak rysunek sejsmografu w trakcie trzęsienia ziemi. Miałam oczywiście myśli, że to bez sensu, że znów porażka, że to się nie uda... Ale z drugiej strony szept mówił: "nie odpuszczaj, nie poddawaj się, rób swoje, waga kiedyś przeskoczy, tylko nie przestawaj". WIem, że dla większości z Was -1kg w miesiąc jest śmiesznym osiągnięciem. Dla mnie też :) Mimo to cieszą mnie te dwie szósteczki z przodu. Zauważyłam, że na wagę mocno wpływa cykl kobiety i bezsensownym jest ważyć się często. Niby dla kontroli można sobie stanąć na wagę, ale powiem Wam, że właśnie wtedy powstaje demotywacja, bo skoki wody w organiźmie są bezlitosne. Tak naprawdę najbardziej wiarygodnie jest zrobić pomiar jakiś tydzień po @
Drugi krok, który chcę zrobić, to na Mikołaja zobaczyć 65,9 kg. Ależ byłoby cudownie! Niestety zdaję sobie sprawę z okoliczności, które będą przeszkadzały - rocznice ślubów w rodzinie, okrągłe urodziny u znajomych, Andrzejki, impreza wyjazdowa... Oj! Listopad będzie jeszcze większym wyzwaniem. A dni krótkie, ciemne, zimne - aktywność fizyczna jest śladowa. Obiecuję się starać i na miarę możliwości bilansować "wpadki", a będą na pewno.
Zaczynam odchudzanie. Kolejny raz,Kilka odtatnich diet nie udało mi sie przeprowadzic do końca, chudłam 5 kg i nabierałam ich spowrotem. Obecnie startuje z waga 66.4 chicałabym osiągnąc wage 47 kg ale jeżeli miałąbym wazyc 66 kg to tylko i wyłącznie z powodu mięśni.
Dlaczego sie odchudzam? Z jasnych i oczywistych przyczyn chce byc chuda ale i silna. Od jakis dwóch lat zmagam się z idealna sylwetką, na pierwszej diecie schudłam 8 -10 kg zakończyłam diete z waga 59 kg ale jak widac dopadł mnie efekt jojo w ciągu roku wróciłam do podobnej wagi z przed diety. Jednak zauważyłam jedna rzecz mimo iz waqże więcej w mojej sylwetce nie zmieniło sie dużu. Nie leja sie boki i nie mam na plecach fałdek (jakies tam są ,wiadomo ale nie są to duże fałdy które pod opcisą bluzka wyglądają jak boczek). Oduczyłam sie jeśc śmieciowe jedzenie (oprócz pizzy) Ale nie ciągnie mnie do frytek, hamburgerów, mrożonek, szubkich dań do mikrofalówki. A pizze jem tylko robiona swoją. Nie moge jednak wyzbyc się jadania słodkośći . Choc juz dawno nie piekę ciast i nie robie deserów na batonika czy wafelka lub kilka cukierków sie pokuszę. Moze to źle mozę właśnie jakbym piekła ciasta to zjadało by się tego mniej. Moim najwiekszym sukcesem jest odzywczajenie sie od chipsów. Dawniej musiałam zjadac jedną paczke dziennie teraz długo sie zastanawiam czy rzeczywieście mam ochote na chipsy przy filmie.
Muszę zaznaczyć,mże i od mięsa powoli odchodze bęę się starała zjadać go jak najmniej.
Mam nadzieje że z tą dietą schudnę i juz nie bede chciała napychać żołądka czym popadnie.
Moje postanowienia:
1. trzymać się diety
2. ćwiczyc codziennie od pon do pt 50 min z gym
3. w wolne soboty i niedziele zrobic dwa treningi
5 pic wode
D - dieta
A - aktywność
liczby podane w kcal
05.10 - D-1630 / A-170 (waga: 68,0)
06.10 - D-1630 / A-500
07.10 - D-1670 / A-570 (waga: 67,5)
08.10 - D-1660 / A-200
09.10 - D-1450 / A-0
10.10 - D-1500 / A-140
11.10 - D-1520 / A-0
12.10 - D-1600 / A-110
13.10 - D-1440 / A-290
14.10 - D-1640 / A-270 (waga: 67,2)
15.10 - D-1680 / A-2250 (góry)
16.10 - D-1630 / A-430
17.10 - D-1600 / A-100
18.10 - D-1530 / A-410
19.10 - D-1590 / A-100 (waga: 67,6)
20.10 - D-1570 / A-150
21.10 - D-1670 / A-120
22.10 - D-1700 / A-460
23.10 - D-1590 / A-93
24.10 - D-1800 / A-70 (@)
25.10 - D-1600 / A-320
26.10 - D-1590 / A-190
27.10 - D-1630 / A-240
28.10 - D-1760 / A-430
29.10 - D-1640 / A-200 (waga: 67,4)
30.10 - D-1640 / A-170
31.10 - D-1730 / A-200
01.11 - D-1650 / A-430
02.11 - D-1510 / A-310
03.11 - D-1710 / A-330
04.11 - D-1530 / A-170 (waga: 66,9)
05.11 - D-1630 / A-1370 (góry)
:)
Chorobę Hashimoto zdiagnozowano u mnie dokładnie w sierpniu 2016 roku. Od tamtej pory staram się wdrożyć odpowiednią dla mnie dietę, ale to wcale nie jest takie łatwe...nie pomogła nawet przygotowana specjalnie dla mnie przez dietetyczkę dieta, dostosowana do moich nietolerancji.
W momencie diagnozy zaczęłam szperać w internecie co nieco na temat tej choroby...to takie przykre jak lekceważąco jest ona traktowana przez lekarzy...reakcja mojego lekarza pierwszego kontaktu to: "Takie tam Hashimoto" Przyznam, że potwornie zrobiło mi się wtedy przykro...a gdzie pytanie jak się czuję?? Jak to się stało, że zdiagnozowano u mnie tę chorobę?? Jakie miałam objawy?? Lekarze endokrynolodzy też nie mówią wszystkiego, a chociażby o diecie, że może skutecznie obniżyć, a przynajmniej zahamować poziom p/ciał...no strasznie to przykre...no, ale od czegóż mamy internet...tę kopalnię wiedzy...
Rozpisałam się jak na pierwszy raz...ojj tak, zdecydowanie, czyżby wróciła wena??
Żegnam się z Wami...i przesyłam mruczenie moich kociaków, na dobranoc :D (któregoś dnia wrzucę Wam zdjęcie moich łobuziaków)
Aktualnie ważę 70 kg (choć wszyscy mówią, że wyglądam na 60). Mój kolejny cel to właśnie 60 kg. Wierzę, że po raz kolejny mi się uda, tym razem już na stałe ;)
Pozdrawiam Was serdecznie DietMapowicze! ;)
Mam na imię Asia i jestem niewielką wzrostem kluseczką z uroczego Radzymina. Kluseczką, a raczej pyzą bo gdy weźmiecie pod uwagę mój wzrost i wagę to pyza jest idealnie w moich proporcjach. Nigdy mi to nie przeszkadzało specjalnie, niestety... A POWINNO ! Moja tusza utrudnia mi życie towarzyskie. Mężczyźni cenią mnie jako dobrą koleżankę, ale nie chcą się ze mną spotykać jako z kobietą. Jestem chwile przed 30stką i nie ukrywam, że bardzo bym chciała poznać miłość mojego życia. Może po przemianie mi się to uda.
Od jakiegoś czasu jestem bardzo zmotywowana do przejścia na dietę. Nikt mi nigdy nie ubliżał, nie sprawiał przykrości, czasem słyszałam jakieś żarty ale nie potrafię się na nie złościć. Chcę schudnąc dla samej siebie :)
Już kiedyś byłam na różnych, szybkich dietach ale bez większych rezultatów. Tym razem ograniczam słodycze do minimum, słone przekąski i słodzone napoje także. Odstawiam olej rzepakowy i przechodzę na oliwę z oliwek. Chude mięso będę grillować lub jeść gotowane. Trzy razy w tygodniu wsiadam na rower i będę więcej spacerowac. Póki co taki mam plan. Mam nadzieję, że za jakiś czas zauważę pierwsze efekty.
Jak co środę odbyło się cotygodniowe ważenie. Ubyło mnie równy kilogramek. Zamykam tydzien i zaczynam nowe 7 dni, oby tak pozytywnych jak ubiegłe. Skupianie się tylko na jednym tygodniu nadal działa. Pozdrawiam wszystkich walczących i ślę garść wytrwałości dla każdegop z osobna i sobie również, bo kryzysy się zdarzają :)
Oglądałam zdjęcia z przed 2 lat. WYGLĄDAŁAM PIĘKNIE! Ważyłam jakieś 10 kg mniej niż obecnie. I naprawdę wyglądam rewelacyjnie. Tak sie zastanawiałam czemu tak okropnie ostatnio wychodzę na zdjęciach.. no niestety jest to efekt tego, że tyle przytyłam! Wyglądam okropnie. Nie mogę na siebie patrzeć. Każde zakupy robią mi przykrosć. Patrzenie w lustro też to robi! KONIEC TEGO! KONIEC! Za każdym razem jak widzę bociana to myślę życzenie. OD LAT! Teraz za kazdym razem jak widzę bociana to życzę sobie schudnięcia i rzucenia palenia. TYLKO DO JASNEJ CHOLERY to zależy tylko ode mnie!!!! TYLKO! Jeśli chce być szczupła muszę ściśle trzymać się diety, nie podjadać! DBAĆ O SIEBIE! JEŚLI NIE CHCE PALIĆ TO MUSZĘ I Z TYM SIĘ UPORAĆ I WZIĄĆ SIĘ W GARŚĆ!!!!!!!! To serio jest do przebrnięcia! Już kiedys rzuciłam palenie, nie paliłam prawie rok! A TERAZ CO!?? Jestem taka beznadziejna, taka słaba, NIE MAM ZA GROSZ CHARAKTERU, żeby sobie z tym poradzić!? ŻENADA! KIedyś mój facet powiedział mi, że myślał, że jestem bardziej zawzięta! Że jednak nie mam silnej woli... "myślałem, że jesteś bardziej zawzięta i jak COŚ JUŻ POSTANOWISZ TO TAK JEST". KURDE! WŁAŚNIE, że mam TAKĄ SILNĄ WOLĘ!!! MAM JĄ! MOGĘ TO ZROBIĆ! MOGĘ NIE PALIĆ!!!! MOGĘ SCHUDNĄĆ!!!!
DO moich urodzin zostało 38 dni! PONAD MIESIĄC! DO tego czasu bardzo bym chciałą schudnać chociaż 5 kg! a najlepiej, żeby ważyć 70 kg! DOkladnie nie wiem ile ważę teraz, ale ok 77 kg.. TAK WIELE NIE WAŻYLAM OD 7 lat!!!!
CHCĘ JAK NAJSZYBCIEJ RZUCIĆ PALENIE!!! NIE CHCE WYDAWAĆ NA TO KASY! NIE CHCE ŚMIERDZIEĆ! I przede wszystkim nie chce okłamywać mojego faceta, chce żeby był ze mnie dumny! ŻEBY WIEDZIAŁ, ŻE JEDNAK MAM SILNĄ WOLĘ!
Boże, jak ja bym chciała, żeby to wszystko mi się udało... Żeby być taką dziewczyną jaką byłam kiedyś.. 2 lata temu. A nawet i rok temu. Teraz trapią mnie problemy i finansowe.. Ale wiem, że jak będę się lepiej czuła w swoim ciele to będzie zdecydowanie lepiej! Musi być!
CEL PAL!
Koniec z użalaniem się nad sobą! CZAS WALKĘ O SIEBIE !!! O SZCZĘŚCIE I O RADOŚĆ! CHCE ZNOWU BYĆ TAKĄ DZIEWCZYNĄ JAKĄ BYŁAM DWA LATA TEMU! UŚMIECHNIĘTĄ I SZCZĘŚLIWĄ!!! Wiem, że muszę wyglądać dobrze, żeby taka być.. Żeby widzieć w lustrze osobę która podoba się przede wszystkim SOBIE!
A.
Witam
Mam na Imię Kaśka i w tym roku kończę 35 lat, moim wielkim kompleksem jest moja waga, która zabiera uśmiech z mojej twarzy gdy widzę sie w lustrze czy wchodzę po schodach. Nadwaga przeszkadza w zabawach z dziećmi.
KONIEC!! czas wziąć sie w garść, koniec z wymówkami i odkładaniem wszystkiego na jutro. Na 35 urodziny chce sobie podarować 30 kg mniej. Mam nadzieje że mi się uda :)
Pozdrawiam :)
ZMIANY! Wprowadzam zmiany w swoje życie.
niczego bardziej na świecie nie pragnę jak tego aby być szczęśliwa!
Spełniona, prawdziwa!
Za 3 miesiące będę ważyła 65 kg!
Za chwilę będę spełniona i szczęśliwa.
NIC SIĘ SAMO NIE WYDARZY!
Każdy ma to na co się odważy!
jestem nowa w DietMap. Pierwszy raz odchudzałam się 7 lat temu. Wtedy z wagi 90 kg zeszłam do wagi 65. Było ciężko, ale dałam radę. Po 7 latach przytyłam do obecnej wagi tj. 78 kg. Czuję się z tym strasznie. Wiem, że to moja wina, bo po prostu dużo jem. Rzuciłam palenie, od tego się chyba zaczęło. Nie ważne. W każdym razie, źle mi z tym i chce z tym walczyć. Dla siebie. Mam 26 lat. Planuję rodzinę, dzieci. Chce być piękna dla siebie. Wagę powoduje u mnie smutek. Jestem zdenerwowana, mało pewna siebie, czuję sie brzydka. Czas z tym skończyć. Moim marzeniem jest waga ok 65 kg. Może być ciut więcej.
Urodziny mam pod koniec czerwca. Chciałabym do tej pory schudnąć 8 kg. Myślę, że to realne. 1 kg na tydzień. Będzie ciężko... Będę musiała mocno się motywować. Ale muszę sobie dać radę. Schudłam ponad 20 kg. Schudnę i 13.
Obecnie jem co chce, nie mam żadnych ograniczeń. Otworzyła mi oczy moja ciocia, bo myślałam, że ja wcale dużo nie jem, ale to jest bzdura. Sam cukier i mąka... Mój chłopak chyba je mniej :) Dlatego na pewno pierwsze dni, a nawet tygodnie będą ciężkie bardzo. No cóż. W zasadzie mam to na własne życzenie, ale chyba wreszcie czuję się zmotywowana bardzo. Myślę, że wszystko zaczyna się w głowie. Od tego się wszystko zaczyna. Muszę się przestawić na inny tor myślenia. Iść do przodu i nie bać się niczego. Dam radę, prawda? Chce czuć się dobrze w swoim ciele, to jest chyba najwazniejsze. Nie chcę się wstydzić, chcę żyć pelnią życia. Jak patrze teraz na swoje życie... nie jestem z niego w żaden sposób zadowolona.
Młoda, sfrustrowana dziewczyna! Idę do pracy, w pracy praktycznie cały czas się wściekam na wszystko i na wszystkich. Jestem zła, smutna, rozgoryczona. Wracam do domu i co robię? Czasami sprzątne, czasami zrobię obiad (ok robię to prawie codziennie), zakupy, a później kłądę się na łóżku i leżę. Przed komputerem. Nie robię nic ze swoim życiem. GNIJE. NIe pamiętam kiedy przeczytałam książkę. Jestem w szoku! Dopiero teraz jak piszę sobie to uświadamiam. Przecież ja miałam zawsze mnóstwo energii. Ćwiczyłam. Spotykałam się z przyjaciółmi. A teraz? Dom, gary, sprzątanie i leżenie. Nie robię nic. Muszę wziąć się w garsć. Przejść przez te najgorsze tygodnie, walczyć o siebie. Będę wyzwaniem dla samej siebie. Chce spojrzeć w lustro i zobaczyć zadowoloną z siebie i życia młodą kobietę. Zachęcić się do życia. Chce się cieszyć życiem, chce być szczęśliwa i walczyć o siebie. Liczę na wsparcie. Bo go potrzebuje. Będę walczyć.
Aga.
Własnie zalałam kawe i czekam na 7:00
Czuje się dobrze aczkolwiek wczoraj spotkałam się z bardzo niemiłymi wpisami na Vitalii
Niektórzy ludzie uważają, że pozjadali wszystkie rozumy. Dieta Kopenhaska jest bardzo restrykcyjna...wiedziałam o tym zanim ją zaczęłam, mam swój rozum i znam swój organizm. Zapytałam na forum Vitalii o suplementy i witaminy..jak w poście poniżej. Dzieczyny tam myślą, że można im pisac i robić co im się żywnie podpoba...jakaś jedna najmądrzejsza odeśłała mnie na forum Pro ama.
No cóż... suplementy odstawiam bo podobno na Kopenhaskiej nic to nic.
Za to dziś rano prawie kilogram mniej.... moja waga jeszcze nie doszła ale oczywiście nie omieszkałam wstąpic do mamy i się zważyć.
:)
Zobaczymy co jutro.
Jestem na diecie kopenhaskiej więć pewnie brakuje mi witamin.
Nie wiem czy moge stosiowac jakieś suplementy i witaminy.
Normalnie zjadam Witamine C, witamine E oraz Koenzym Q10
Do tego jem też L-Carnityne Green Tea z firmy ActivLab oraz przed treningiem TERMLine
I tak się zastanawiam czy nie powinnam tego odstawić na czas Diety Kopenhaskiej.
A może wręcz przeciwnie... powinnam brać i to bardziej regularnie niż teraz.
Jeśli ktoś ma jakąś wiedze na ten temat to proszę o komentarz.
Jajko, pomidor i 6 rózyczek brokuła (małych)
Tak jak mówiłam to było pierwsze i ostatnie odstępstwo od planu diety, niestety nie dorwałam wczoraj szpinaku, ale na kolejne dni jestem już uzbrojona.
DZIEŃ 1 Śniadanie - wstęp
Dziś zaczynam dietę kopenhaską,
Jestem w trakcie picia kawy i już zastanawiam się jak przetrwam do 11 w oczekiwaniu na śniadanie.
Wykupiłam kolejny już pakiet DietMap - mają bardzo fajną aplikacje z której już kiedyś korzystałam, dlatego postanowiłam ją odnowić na kolejne 6 miesięcy ( tym bardziej że na gruponie znalazłam ofertę za 39 zł 6 miesięcy - gdzie normalnie kosztuje coś ok. 85 zł
Okazało się że aplikacja DietMap ma nową dietę tzn. Dietę kopenhaską mimo tego, że cały czas wyskakuje komunikat
( Pamiętaj, że dieta Kopenhaska to bardzo nisko energetyczna, niezbilansowana dieta. Jest niezdrowa i może przyczynić się do powstania niedoborów witamin i składników mineralnych.Aby schudnąć skutecznie a zarazem zdrowo, wybierz ZBILANSOWANĄ DIETĘ DIETMAP!)
postanowiłam, że ta dieta będzie wstępem do innej mniej restrykcyjnej diety i tego się trzymam.
Wyczytałam że nie powinnam uprawiać sportu w czasie diety kopenhaskiej....ale ja co drugi dzień maszeruje na bieżni ok 3,5 km ( spalam ok 220 kalorii ) i raczej nie odpuszczę i chciałabym nadal co drugi dzień maszerować. Taką ładną bieżnie kupiłam na początku marca. Szkoda żeby stała bez użytecznie.
Przeczytałam, że od tej diety nie powinno się robić żadnych odstępstw... z tym miałam lekki problem. Dzisiaj na śniadanie planowo 2 jaja, 1 pomidor i szpinak...no cóż nigdzie nie dorwałam szpinaku ( dopiero dziś przyjedzie z Tesco ) a więc zamiast tego szpinaku mam może takich 7-8 różyczek brokułu ( ugotowanego ) Trudno.... To będzie jedyne odstępstwo które zrobię na resztę dni już się lepiej uzbroję.
Dziś zakupiłam jeszcze wagę łazienkową i wagę kuchenną :) mam nadzieję że przesyłka szybko dotrze...ale wczoraj zważyłam się u mamy i było 94 kg... O_o masakra...
Wagę postanowiłam kupić mechaniczną, nie mam zaufania do tych elektronicznych dziwactw...
Natomiast wagę kuchenną zakupiłam zgodną z wystrojem mojej kuchni, mam nadzieję że będzie się sprawowała i że mi się przyda. szczerze mówiąc już dawno miałam sobie kupić wagę kuchenną...brakowało mi jej przy przyrządzaniu niektórych potraw. Moja nowa waga wygląda tak:
Sama jestem ciekawa czy wytrwam te 13 dni i jaki będzie efekt.
Na razie delektuje się kawą i pisze pamiętnik, liczę na to ze pisanie mi pomoże :)
Jak Wam idzie dieta?
Ja doświadczyłam już kilku plusów zwiazanych z trzymaniem diety. Po pierwsze zrzuciłam kilogram :D Po drugie czuję się w ogólnym odczuciu lepiej, polepszył mi się metabolizm, nie czuję już ciągłego zmęczenia :) To na pewno wpływ W KOOOOŃCU zdrowego odżywiania zamiast posilania się samymi batonikami, drożdżówkami i fast foodem. Czuję dużą różnicę :)
przesyłam uściski i pozytywną energię :)
W ten weekend obchodziłam swoje urodziny i przyznam się bez bicia - zdarzył mi się "cheat day". Nie do końca dobry znak dla mojej diety skoro dopiero co ją zaczęłam. Jednak myślę, że to nie wpłynie bardzo na mój cel. W końcu urodziny ma się tylko raz do roku :D Jutro poniedziałek, odpracuję ten jeden dzień na siłowni :)
Jak na razie jestem bardzo zadowolona z diety. Przyznam się, że najcięższe dla mnie było przyzwyczajenie się do jedzenia śniadań. Miałam w zwyczaju wychodzić z domu o pustym żołądku. Po pierwsze z braku czasu, po drugie nie czułam dużego głodu z rana. I takim sposobem pierwszy posiłek jadlam dopiero po 2, 3 godzinach, czasem nawet dopiero tym posiłkiem był obiad. Teraz staram się wstawać troszkę wcześniej, przygotowuje sobie porządne śniadanko, jem je w spokoju i przez to mam więcej siły i energii każdego dnia :)
Ciężko jest mi też zapomnieć o słodyczach, ale na razie twardo się trzymam, mimo iż marzy mi się wieeelki kawałek czekoladowego ciasta :(
Piszcie jak Wam idzie dieta i jak wam minął weekend :)
Zresztą z takimi ładnymi potrawami, które cieszą oko napewno dam radę ;)
Pierwsze zdjęcie pochodzi z marca 2016, drugie z początku października 2016
Co do przepisów dietmap.... Uwielbiam zupy kremy, które Państwo proponujecie, zajadałabym je codziennie.:) Tak jak omlety z pieczarkami lub pomidorami :). No właśnie, ile mogę zjeść takich omletów w tygodniu? :D
Pozdrawiam wszystkich użytkowników DietMap oraz ekipę DietMap:)
Nie ważę się. Ruszyłam z pisaniem bajki, więc staram się nie rozpraszać. Wszystko inne schodzi na dalszy plan. Dieta bezglutenowa nadal jest pilnowana, ale niezbyt restrykcyjnie. Poza tym mam doły jesienne (lepiej mi się wtedy pisze), więc staram się je wykorzystać do maksimum. Joga też zeszła na dalszy plan. Potrzebuję dużo czasu.
Neurolog też zepchnięty na "niewiadomo kiedy". Poczułam się lepiej, więc skupiam się na tym, co dla mnie teraz najważniejsze.
Piszcie o sobie, jak Wasze diety?
Never give up! Believe in yourself and do what you love! ;)
Pozdrawiam wszystkich serdecznie!
Może to efekt "ostatniego tygodnia" przed urlopem i organizm przechodzi w tryb stand-by? Żeby nabrać energii i później ze zdwojoną siłą walczyć z tymi wszystkimi przeciwnościami losu jakie każdego na wakacjach spotykają?
Nie oszukujmy się, urlopy są dla twardzieli potrafiących jedną ręką grać w pingponga z córką, drugą robić kanapki na wycieczkę, nogą odganiać się od drugiej córki chcącej właśnie teraz wspiąć się po tacie i zawisnąć na lampie a paszczą walczyć z małżonką na argumenty dlaczego właśnie dziś nie moglibyście zostać na kwaterze i pooglądać telewizji.
Potem w tłumie podobnych straceńców zdobywacie jakąś górę albo dolinę, las, jezioro, kawałek plaży i resztę dnia spędzacie wśród rozwrzeszczanych dzieci, spasionych tatuśków i ostrych mamusiek pokrzykujących to na pacholęta to na swoich mężczyzn.
Do tego wszystkiego nie można pozwolić sobie na ciastko do kawy ani za wiele wina z serem wieczorem bo przecież dieta!
Dodatkowo za to wszystko się płaci zamiast dostawać kasę za pracę w trudnych warunkach... paranoja :)
Wiecie jak się cieszę, że mieszkam na wsi? Jeżdżę do pracy na 7.30. Wracam do domu na 16.00. Filiżanka świeżozaparzonej zielonej herbaty, a następnie przebieram się i z eleganckiej pani "urzędnik" przeistaczam się w ROLNIKA. I kocham to niezmiernie. Tak naprawdę nie wyobrażam sobie życia bez pracy na wsi. A co dziś było na tapecie? Było wyjątkowo kolorowo!
Sobota tp dzień targowy, trzeba sprzedać wyhodowane vegetables and fruits, więc w piąteczek trzeba te wszystkie pyszności przygotować. Na pierwszy ogień poszły ogórki, które nie dość, że trzeba było wybrać, to jeszcze posortować i opłukać, bo po nocnym deszczu były całe w błotku. Później zrobiło się pomarańczowo za sprawą marchewki, biało za sprawą pietruszki, cebuli i czosnku i bordowo-fioletowo za sprawą czerwonej cecbuli i buraczków.
Ale to dopiero była rozgrzewka! W międzyczasie grzecznie, według rozpisanej diety DietMap o 17.30 zjadłam ostatni posiłek - kolację.
A w ogrodzie na zerwanie czekała żółta i zielona cukinia - troszkę za długo rosła, więc jej rozmiary były pokaźne (zupełnie jak moje przed dietą) :). Gdy już się z nią uporałam, przyszedł czas na sortowanie jabłuszek -ach ten kuszący zapach letnich jabłek - trudno było oprzeć się pokusie ugryzienia któregoś - ale wytrwałam :D
Gdy już wszystko to było zapakowane na samochód dostawczy i już spokojnie czekało na wyjazd kolejnego poranka o 5.00 na bazar, ja zdecydowałam, że jeszcze troszkę popracuję... Jako że wsadziłam w ubiegłym roku dziewięć dwustumetrowych rzędów truskawki - to teraz właśnie - po zbiorach przyszedł czas na opielenie ich... Ale dlaczego chwasty - mimo wcześniejszej suszy tak bardo wyrosły??? Łoboda miejscami sięgała mojego czoła i żeby takie badylko wyrwać - trzeba było skupić na tym całą swoją energię, moc, siłę... I tak jakoś się z tym wszystkim zeszło, że do domu weszłam "umorusana" w ziemi, zielsku, upocona po uszy dopiero przed godziną 21... czyli ponad 3 godziny po ostatnim posiłku. Wykąpałam się i otworzyłam DietMap.
Jedno jest pewne - taka praca jest na pewno sprzymierzeńcem - ale z drugiej strony jedno mnie zastanawia. Czy przy dużym wysiłku fizycznym ta kolacja o 17:30 jest wystarczająca? czy powinnam o 17.30 jedynie coś przekąsić a zjeść kolacje np. o 19? Czy gdybym skusiła się na to jabłko to może to by wystarczyło?
Bo mimo, że motywację mam ogromną, to po dzisiejszej pracy nie mam siły nawet podnieść koła hula hoop, nie mówiąc o kręceniu. Nie jestem też pewna czy przetrwam dziś trening Chodakowskiej. Zrobię więc może dziś dzień przerwy w treningu...
Jak ktoś pięknie powiedział: "Gdy praca, którą wykonujesz, nie daje ci radości, a tylko pieniądze, to jesteś śmiertelnie ubogi."
Czekam na odpowiedź od jednego ze sponsorów. Nerw jak diabli, bo zaraz kwota fundowana może wzrosnąć.
W środę do pracy. Ja już nie chcę tam wrócić, ale nie mam wyjścia. Nie lubię tego miejsca, nie lubię swojej pracy. Frustracja, gniew, stres.
Waga niewiele w dół, mimo że czasami z emocji zapominam jeść. Ale ważne, że nadal w dół. Od czasu łykania sterydów na skutki Hashimoto mam problem ze zbiciem wagi, więc cieszę się, że chociaż mało ale w dół.
Rozmiarowo też to wygląda lepiej. Rozpoczęłam, gdy już ledwo dopinałam sukienki w rozmiarze 42. Dziś z zapasem luzu zapinam sukienki w rozmiarze 38. :) Aż chce się chodzić na zakupy... Tylko jak tu w krótkim czasie wymienić całą garderobę??? Przecież zbankrutować można... Więcdo końca diety będę kupować tylko bazowe ubrania i zestawiać je ze sobą, jakoś przetrwam :)
Jest motywacja - działam dalej :D
Zaczęłam nareszcie level 3 30DS. Jest o wieeeele łatwiejszy niż 2, ale pot i tak zalał oczy. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, bez przestojów, to 25 lipca zacznę 8 tygodniowy plan treningowy Bodyrock autorstwa Jillian Michaels. Tam ćwiczenia są sześć dni w tygodniu. Jeszcze nie próbowane, być może mi nie podpasuje, wtedy przerzucę się na FitnessBlender. W każdym razie z ćwiczeń nie zrezygnuję. Za bardzo poprawiają mi kondycję ;)
Na weekend wyjeżdżam do rodziców, na pewno będzie trudniej z dietą, bo nie będę gotować osobnych posiłków, ale postaram się nie przegiąć ;) A od poniedziałku nareszcie wszystko będę mogła znowu robić wg planu.
Może kolejne cztery tygodnie będą lepsze.
Swoją drogą w takim tempie to ja jednak nie zmieszczę się w sukienkę i będę musiała kupić nową. O.
Trzymajcie kciuki, może tym razem mi się uda!
Wczoraj 30 minut hula hoop i 30 minut Chodakowskiej, dziś po pracy dwie godziny wybierania ogórków :) - też jest to pewien rodzaj sportu, prawda? :) :)
Tak, jak mi dziewczyny pewnego dnia doradziłyście - wydłużyłam hulanie o kolejne 10 minut. 30 minut dziennie i czuje się świetnie :). Dieta ok, chociaż ostatnio waga spada w dół baaaardzo mozolnie. Czyżby organizm przyzwyczaił się już do takiego żywienia? Może powinnam bardziej restrykcyjną dietę teraz zastosować?
Dziś zamiast obiadu z diety DietMap zjadłam przecudowną fasolę szparagową. Tak - przyznaję - jestem od niej uzależniona, podobnie, jak od brokuła, kalafiora i szpinaku. Mniam!
W mieście, gdzie pracuję jest cukiernia, w której pieką niesamowite jagodzianki i odkąd jest na nie sezon, ciągle czuję ich zapach. Mam na nie wielką ochotę i pomyślałam, że przecież mogę zrobić sama - dietetyczną wersję jagodzianek, zamiast zwykłej mąki - żytnia razowa, zamiast cukru - jakiś słodzik z apteki, no i świeże jagody. Tylko nie wiem, czy mogę na diecie sobie na to pozwolić. Jak myślicie? Boję się, że gdy spróbuję to....popłynę...i utonę. A tego bym nie chciała. Chyba nie zniosłabym efektu jojo po długiej walce o swój cel. W głowę ciągle wbijam sobie moje motto: Believe in yoursef, believe you can and do what you love!
Jak Wam minął dzień? :) Pozdrawiam!
Dietowo ok. wstałam o 9.30, więc zjadłam śniadanie, a potem obiad, pomijając drugie śniadanie. Na podwieczorek pół banana i garść czereśni. I kolację jem dopiero teraz, ale spać i tak się jeszcze nie wybieram.
PS. zauważyliście że to co wpisujecie w polu "Tagi" jest potem zmieniane? W poprzednim wpisie podałem tagi "Pole, jest obowiązkowe" (potem zmieniłem na "pole, jest, wymagane, dlaczego, ktoś , poprawia, tagi") a zmieniło je w jakiś losowy zestaw zdrowych i rumianych tagów o diecie i żywieniu. To nie fair!
Zobaczymy co będzie przy tym wpisie, wpisuję: "niezdrowa dieta, nieskuteczna dieta, niesmaczna dieta, zmienione tagi, seo-szubrawcy"
Dietowo nienajgorzej, ale bez rewelacji.
Treningowo 14/30 30DS. Okej. Najtrudniejszy trzeci dzień przetrwałam, dzisiaj był czwarty i było o niebo lepiej. Chociaż wraz sporo ciężej niż level 1. No ale o to chodzi, żeby przekraczać swoje granice. Jakby było lekko, nie byłoby sensu tego robić.
Wagowo nie jest źle, waga pokazała 0,3kg więcej niż wczoraj, ogólnie daje mi to 1,8 kg mniej od początku diety. O, kolejna osiemnastka ;D
Nie poddajemy się. Do września jeszcze trochę czasu zostało. Trzeba walczyć.
Jutro przyjeżdża rodzinka, więc cały dzień spędziłam w kuchni, a połowę tego czasu z Młodym na ręku. Mega tort zrobiony, kupa ciasteczek zrobiona, micha sałatki nakrojona. Trochę musiałam pooblizywać palce, ale ominęło mnie drugie śniadanie i podwieczorek przez to. Jutro dorobię sałatkę grecką, chłodnik, roladki z kurczaka, więc i ja będę mogła coś zjeść. Co prawda nie to, co przewiduje dieta, no ale trudno. No i cóż, kawałek tortu mnie nie ominie, ale postaram się rano wstać wcześniej i zrobić trening. Może się uda.
Zostało 77 dni do końca abonamentu. Mam nadzieję, że to szczęśliwe siódemki.
Treningowo tylko 30 minutowy stretching autorstwa Fitness Blender. Chyba powinnam go wprowadzić na stałe. Codziennie rano na przykład, póki młodzież śpi. No zobaczę.
Dwa tygodnie za mną. Jutro ważenie i pomiary. Waga od kilku dni stoi. Pocieszam się tym, że ćwiczę, a mięśnie są cięższe niż tłuszcz. Mam nadzieję, że obwody spadły.
Wczoraj niestety skusiłam się na kawałek ciasta biszkoptowego (tłumaczę sobie to tym, że nie chciałam robić przykrości koledze podczas jego imienin, ale prawda jest taka, że to po prostu była moja chwilowa słabość).
Mam jednak nadzieję, że szybko ten kawałek spaliłam po południu, prowadzę dość aktywny tryb życia.
Powiedzcie mi dziewczyny ile czasu kręcicie hula hoop jednorazowo? Czy 20 minut hula hoop z wypustkami wystarczy? Czy to jednak za mało? Kręcę od dłuższego czasu, więc nie mam problemów z krwiakami, ale może powinnam kręcić dłużej?
Trzymam kciuki za każdą DietMapmaniaczkę!
Trening podstawowy - 10/30 30DS + 10 min Chodakowska
Level pierwszy zakończony.
Wczoraj założyłam dżinsy, które ostatnio miałam na sobie dwa tygodni temu. Jedyna zmiana jaką poczułam to luzy pod pośladkami. To znaczy, że tyłek się zaczyna zaokrąglać i poszedł w górę. I całe szczęście, bo przez ostatni rok zrobiło mi się totalne płaskodupie.
Jutro dzień wolny od ćwiczeń. Może jedynie strzelę jakieś pół godzinki porządnego rozciągania, bo w moim obecnym treningu jest go niestety za mało. Ale potrzebuję tego, moje mięśnie tego potrzebują, szczególnie upomina się o to lewe udo.
Po dziesięciu dniach codziennego treningu:
-później zaczynam się męczyć
-szybciej dochodzę do siebie po treningu
-mam wrażenie, że jestem 'sztywniejsza' - inaczej siedzę, inaczej stoję
-psychicznie czuję się lepiej, bo nie siedzę bezczynnie w oczekiwaniu na efekty, ale działam w tym kierunku
Pierwsze trzy dni to była tragedia. Nie mogłam się przybrać do ćwiczeń. Nie chciało mi się. Już wymachy rękami mnie męczyły. W połowie chciałam wyłączać filmik. Denerwowało mnie to, że wszystko mi podskakuje, a sama nie mogę się oderwać od ziemi. Po wszystkim leżałam zdechnięta i zła na siebie, że doprowadziłam się do takiego stanu, że ciężko mi się ruszać. Miałam ochotę rzucić hantlami i pożreć czekoladę. Teraz ćwiczenia to obowiązkowy element mojego dnia. Tak jak pięć posiłków dziennie. Tak ma być.
I koniec.
30DS nie przewiduje przerw, ale chyba po skończonym levelu zrobię dzień wolny. Dla regeneracji.
Ogólnie to dzień leniwy. Posprzątałam, ugotowałam. No i się wylegiwaliśmy na łóżku. Takie dni też są potrzebne.
Treningowo super. Dzień 8/30 30DS dodatkowo 15 minut treningu ze strony getactive.pl. To strona Ewy Chodakowskiej. Podchodziłam do jej ćwiczeń kilkukrotnie, jednak sposób ich prowadzenia mi nie odpowiadał. Ale po kilku latach spróbowałam. Wyłączam się na dźwięk, skupiam się na ćwiczeniach. Zrobilam. Wybrałam plan, w którym mam ćwiczyć z nią 3 razy w tygodniu, bo główny trening to 30 Day Shred. Nie zawzinam się na ten dodatek, jak nie będę miała siły to odpuszczę. Ale jak dam radę, to będę ćwiczyć. Warto się ruszać, człowiek od razu lepiej się czuje.
Chyba czas pójść do fryzjera i ściąć włosy, bo moje za długo schną, a rzy tych treningach muszę myć codziennie.
Kurczaczki, ten dzień mi tak wczoraj przeleciał, że nawet nie wiem kiedy. W jednej chwili patrzyłam na zegarek i była 8 rano, a za moment już 13 :/ Diety brak. Znowu! Nie wyrobiłam nawet, żeby Wam napisać, że znowu poległam... Parę przemyśleń znowu sobie zrobiłam... Tylko, żeby jeszcze coś z tych przemyśleń było...
DZIEŃ SIÓDMY (poniedziałek)
Dzisiaj brak diety ciąg dalszy... Wczoraj nie miałam kiedy przygotować się pod ten tydzień, więc zabieram się za to za chwilę. Poczyniłam krok do przodu jeśli chodzi o żywienie mojej córeczki ;) Zamiast jej dawać słoiczki, natchnęło mnie (w końcu, jakby powiedziała moja Mamcia), do tego żeby jej gotować ;) znalazłam rewelacyjną stronkę i będe z niej czerpać pomysły. Najpierw przygotuję jadłospis dla siebie, a później zabiorę się za kombinowanie dla Neli.
Słodkie to mój nałóg. To tak a propo moich wczorajszych przemyśleń. Trzeba z tym walczyć. Tylko jak?! Macie może jakies pomysły?
kasiacleo, pytałaś w komentarzu o hh. Powiem Ci, że jak kiedyś kręciłam to talia mi się fajna wyrobiła. Jakieś 10 lat temu kręciłam zwykłym nawet godzinnę dziennie i brzuszek był fajny. Później była przerwa i jak miałam około 21 lat Mamcia mi kupiła to ciężkie z wypustkami. Efekty były dużo szybciej niż po zwykłym, ale było bardziej bolesne. Trochę mi zajęło zanim ciało się przyzwyczaiło to bólu. No i te siniaki... Jakaby ktoś mnie nieźle skopał :D Ale ogólnie warto moim zdaniem ;)
Dietowo nie najlepiej. Odpuściłam drugie śniadanie i podwieczorek na rzecz ciasta i lodów. Pocieszam się tym, że moja porcja lodów miała ok. 200 kcal, czyli niewiele więcej niż przewidziane drugie śniadanie. A lody wypas, bo z prawdziwym mlekiem, prawdziwymi pistacjami i olejem kokosowym zamiast palmowego :D Ciasto z bitą śmietaną, ale tylko kilka kawałeczków. No i przecież nie codziennie, jutro już będzie zgodnie z planem ;)
Dzisiaj był reset. Jutro też. Weekend przeznaczam na regenerację. Ćwiczę w poniedziałki, środy i piątki. Jutro może pokręcę hula. Dzisiaj na pewno nie. Zaległam już na kanapie i nie chce mi się tyłka ruszyć. Podchodzę do tego hula hop trochę jak pies do jeża... Z jednej strony kusza mnie efekty po kręceniu, a z drugiej jak przypomnę sobie początkowy ból i te ogromne siniaki , to rezygnuję :D
Jutro musze sobie przeanalizować dietę na najbliższy tydzień i wybrać się na ewentualne zakupy...
Hmm... jesli słodycze sa moim problemem, to może zrobię sobie takie wyzwanie - tydzień bez słodyczy. Jeśli od niedzieli (jutra) do soboty (2.07) nie zjem nic słodkiego, to w niedzielę będę mogła sobie pozwolić na coś... A jeśli jednak zjem w tygodniu. To... hmm... może za "karę" pójde biegać? Nienawidzę tego, więc to na prawdę będzie kara :D
Muszę jeszcze nad tym pomyśleć ;)
Trening zrobiony mimo temperatury. 6/30 30 Day Shred. Jestem za połową pirwszego levelu ;)
Co do diety to dzisiaj wpadka - 2 łyżki lodów. No i robiłam ciasto, więc oblizałam łyżkę po bitej śmietanie. No ale cóż. Przynajmniej nie zjadłam wiadra lodów z miską bitej śmietany :)
Będzie lepiej.
Właśnie czas posiłków... To kolejny element nad którym będę musiała popracować. Nie trzymam się wyznacoznych godzin przez aplikację... To też jest chyba kluczowe... Najpierw chcę wejść w rytm trzymania się jadłospisu, chcę poczuć się w tym pewniej, a dopiero później będę poprawiać "szczegóły techniczne".
Moją zgubą są lody... Ale kurczaczki, jest tak gorąco, że bez tego ani rusz... Czyżbym jednak musiała z tego też zrezygnować? Plus taki, że drugiej porcji lodó dzisiaj się oparłam :D
Od rana był trening z GymBreak - ich tabata z płyty dla Shape. Niezmiennie mnie wykańcza. Zamiast 3 obiegów, zrobiłam 1,5 i padłam na matę dysząc jak parowóz. Trening krótki, ale był. Najważniejsze ;) 2,5l wody wypite ;) Więc ogólnie dzień mogę zaliczyć na plus ;)
Jutro wpadają znajomi na mecz. Będę musiała sę pilnować żeby nie jeść jakiś chipsów, ciastek itd... Ciekawe czy starczy mi silnej woli...
31 stopni w cieniu. Gorąco.
Mam nową motywację. Otóż we wrześniu prawdopodobnie idziemy na wesele. Chciałabym sie wcisnąć w sukienkę, którą miałam u siebie na poprawinach. A to było 10 kg temu. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to dam radę ;)
Książkę doczytałam wczoraj. Ciężka bardzo. Nie można chyba jednoznacznie powiedzieć czy skończyła się dobrze czy źle. Chyba każdy musi sam zadecydować.
Dzisiaj w końcu trening sprawił mi przyjemność. Nie bylo tak że ledwo dyszalam. Kondycja sie poprawia.
Jest dobrze.
Uda się. Musi się udać ;)
Dzisiaj przysiadłam do zaplanowanych posiłków i zmodyfikowałam je pod siebie. Powynierałam takie posiłki, które wydawały mi się smaczne. Może to mi pomoże. Dzisiaj na kolację wszamam serek wiejski z kiwi, a jutro dzień zacznę od jajecznicy z suszonym pomidorem i z pomidorem ze szczypiorkiem. Może ku większej motywacji do gotowania i przygotowywania posiłków (nienawidzę gotować, dla mnie to zło konieczne) zrobię taki "cykl" zdjęciowy posiłków z danego dnia...
Rano wykonałam trening z GymBreak:
1. rozgrzewka: https://www.youtube.com/watch?v=rEfvmUfEpvs
2. brzuch: https://www.youtube.com/watch?v=raQh-D6V8iU
3. footwork: https://www.youtube.com/watch?v=HQvsTFF647U
4. pupa: https://www.youtube.com/watch?v=5_gt-xX152o
5. rozciąganie: https://www.youtube.com/watch?v=J7cJYngLaSc
Uwielbiam ten stan zmęczenia ;)
Zrobiłam też trening 30 Day Shred. Ciężko było się przybrać w taką pogodę. Nie dałam się jednak i pocwiczylam. Po wczorajszym mam zakwasy w ramionach. Przede mną jeszcze kolacja.
Jeszcze dwa dni i minie tydzień. Szybko leci. Jeszcze trzy tygodnie i będzie miesiąc. Nie mogę sie doczekać efektów :)
Jutro będzie podobnie - zalatany dzień i też będę pewnie musiała zmodyfikować posiłki... No trudno. Nie mogę sie poddać tylko dlatego, że na początku mam na swojej drodze jakieś przeszkody. Jeśli się zepnę w sobie, to jakoś je pokonam i będzie lepiej.
Wydaje mi się, że takie zwariowane dni czasami są potrzebne, choć do łatwych nie należą... Na pewno czegoś nas uczą. Pokory, silnej woli, pokonywania słabości i stawania się lepszymi wersjami siebie...
Dzisiaj mam reset. Może pokręcę ciężkim hula hop z wypstkami. Na pewno przygotuję sobie wieczorem trening na jutrzejszy poranek ;) Co jak co, ale ostatnio z ćwiczeniami nie mam problemu ;) W końcu z posiłkami dojdę do takiego samego poziomu ;)
Dzisiaj wróciłam z kolejnego wyjazdu. Oczywiście dieta nie była trzymana, słodkie wpadło w zbyt dużej ilości... Usiadłam wieczorem na kanapie i zaczęlam się zastanawiać nad tym wszystkim.... Postanowiłam spróbować kolejny raz. Zmieniłam dietę - wcześniej moim celem było ytrzymać wagę, teraz chciałabym zrzucić 5 kg. Zacznę od wtorku. Żebym miała czas na zrobienie zakupów, przeanalizowanie każdego dnia. No i postanowiłam założyć tego bloga. Może on mi dodatkowo pomoże się zmotywować? Może Wy mi pomożecie?
NIE WAŻNE ILE RAZY UPADASZ, WAŻNE ILE RAZY WSTAJESZ
Zrobiłam sobie zdjęcia "przed", żeby mieć później do porównania ze zdjęciami "po". No i jak na nie popatrzyłam, to szybko mi głód przeszedł. Nie mogę tak wyglądać, pozbędę się tego tłuszczu.
Wczoraj przyjechał niezapowiedzianie mój brat, przywiózł lody, a mąż zrobił pizzę. Kusiło, ale się nie dałam. Chociaż ciężko było, bo pierwsze dni są najtrudniejsze...
Rozpoczynałam z 83 kilogramami - i mimo że każdy mówił, że na tyle ine wyglądałam, to czułam się okropnie, sama ze sobą. Dziś ważę 69,8 kg i już teraz uważam to za mój mały sukces. Jednak założyłam sobie, że schudnę 19,5 kg do 30 września.
Posiłki są świetne. Bardzo przypadły mi do gustu, zarówno śniadania, drugie śniadania, obiady jak i kolacje. Uwielbiam w tej diecie fakt, że mogę ugotować obiad na dwa dni. Ale może wystarczy już o jedzeniu... :)
Gdy już zauważyłam, że moje ciało się zmienia, zapragnęłam więcej! I mimo, że jestem osobą dość aktywną ( w końcu wychowałam się i nadal mieszkam na wsi i uwielbam pracę na wsi) to miałam wrażenie jakby mój organizm po prost przyzwyczaił się do takiego rodzaju wysiłku fizycznego. Zdecydowałam więc, że spróbuję treningów z Ewą Chodakowską :). Dwa dni temu był pierwszy dzień - włączyłam Skalpel, najpierw obejrzałam i pomyślałam "Eeee...statyczne ćwiczenia, chyba będą trochę za łatwe", ale spróbowałam. I po 10 minutach prawie wymiękłam. Gdy nie wykonywało się takich ćwiczeń wcześniej - to nie są one wcale łatwe. Dziś ćwiczyłam po raz trzeci. Czuje w końcu każdą część mięśni brzucha, pośladków, ud, ramion....
Mam tylko nadzieję, że wytrwam zarówno w diecie, jak i w treningu.
Pozdrawiam wszystkie "DietMapmaniaczki". Proszę dzielcie się swoimi osiągnięciami. Też będę co jakiś czas notować o swoich postępach. :)
Witam,
po pierwszym tygodniu szału nie ma, no ale trudno spodziewać się czegoś więcej po kilku dniach.
Mało tego mam trudności z dostosowaniem się do szczegółowego planu, kiedy i co mam jeść zawsze było bez planu :)
Muszę spróbować z listą zakupów, może jak będę miał pod ręką to co mam w diecie będzie łatwiej nad tym zapanować.
Z zaplanowanych posiłków często wymieniałem inne posiłki niż te do których byłem do tej pory przyzwyczajony.
Pierwszy tydzień nie był idealny i często odstawał od planu...
z planowanych 1900 kcal/dzień było średnio 2350kcal/dzień to dane z 6 dni bo jednego dnia miałem tylko 1700kcal.
Niestety nie da się nadrobić straconych aż tylu dni więc termin końcowy się wydłuża.
Średnie zmiany w diecie, zacząłem zwracać większą uwagę na to co jem i ile - i to na plus bo moja świadomość w tym temacie jest zdecydowanie większa, poznałem program i aplikację mobilną, dodałem kilka swoich ulubionych posiłków, swoją potrawę...
Tyle w temacie... małymi kroczkami do wielkich zmian!
Pozdrawiam
postanowiłem zminić siebie, fizycznie.
Nie chcę pisać wypracowania o sobie, postaram się aby blog był o mnie.
Bardzo proszę o doping i jeżeli trzeba będzie o srogie OPR :)
Mój cel to 69kg co przy wzroście 167cm chyba nie jest jakimś extra wyczynem.
Jeżeli wszystko pójdzie ok postaram się wrzucać fotki swojej przmiany dla zmotywowania innych.
Życzcie mi wytrwałości i cierpliwości oraz regularności i treściwości wpisów :)
Pozdrawiam i zapraszam do lektury mojego pierwszego bloga.
tomek
Dieta u rodziców trudna w wykonaniu, a to za sprawą txtów typu "Ty znów jesz?"... Szkoda, że osoby które patrzą na osoby na diecie widzą liczbę posiłków, a nie widzą ile to kcal i że wciągając przed chwilą boczek, kiełbę i udko z grilla zagryzane chlebem, zjedli zdecydowanie więcej niż łosoś i porcja surówki i podwieczorek plus kolacja razem liczone...
Miłe komplementy ze strony kuzynki i cioci rekompensują takie uwagi :)
Poszaleliśmy z bratem w sobotę grając w badmintona... śmiechu było co nie miara...
Efekt wagowy sprawdzę rano... zawsze się tak ważę :) :) :)
Niestety Vitalia, która pomogła mi 5 lat temu pozbyć się 10 kg, teraz nie zacheca niczym.
To taka strona, w której jest wszystko, ale nie ma fajnych ciekawych przepisów.
Potrzebuje motywacji, ciekawych pomysłów na coś niskokalorycznego, zdrowego.
Jeść lubię i to się nie zmienie. Głodówki sa bez sensu, więc nawet nie zaczynam.
Do zrzucenia wiele nie jest - 7 kg będzie mnie jak najbardziej zadowalała.
Pewnie wiele osób powiedziałoby mi 'po co się odchudzasz, skoro planujesz zajść w ciążę?'
Tak, planuje zajść w ciążę i to jak najszybciej się da, dlatego właśnie potrzebuje już teraz zmienic swoje nawyki, zmienić dietę i trochę o sobie zadbać.
Będzie mi lżej i lepiej, jesli w ciąże zajdzie 65 kg kobieta niż 71 kg babsztyl :)
Jak mnie zapewnialiście, początek był trudny, ale im dalej w las, tym lepiej, czarowniej i piękniej.
Dziś rano drgnęła waga! Mam 76,9kg! To zapowiedź dobrego, bo kiedy zgłaszałam się, miałam wagę 77 kg sprzed tygodnia. Potem musiałam wymienić baterę i taką wagę podałam. W pierwszym dniu diety zważyłam się i miałam 77,5 kg. Gdy dopadają mnie głody hipoglikemiczne, tyję szybko i na potęgę. Czyli mogę z czystym sumieniem napisać Wam, że od wtorku 17 maja do dzisiaj 21 maja schudłam 600 g i to duże dla mnie osiągnięcie! Dlaczego? Dotąd katując się i czasami głodując tyłam dalej. Przy diecie bezglutenowej (pierwsza moja w życiu bezglutenka) momentalnie zaczynam chudnąć, i to bez głodowania! Nie odczuwam napadów głodu, moja hipoglikemia zwolniła. Kto mi to może wyjaśnić? Lubię wiedzieć nieco więcej.
I kolejny raz zachwyca mnie Dietmap i możliwości generowania diety, rozpatrzyłam kilka wariantów na 5 posiłków i zrezygnowałam z diety zbilansowanej ze względu na koszt tej diety, różnorodność produktów powodowała, że mam w lodówce różne zaczęte produkty, które nie wiem kiedy znów zużyję... szkoda mi wyrzucać, więc przestawiałam dietę pod zawartość lodówki, ale i tak trochę zostało.
Ostatecznie jestem na diecie wygodnej z 5 posiłkami... mam nadzieję, że mi się nie odwidzi...
Aaaaa i w wadze wyczerpała się bateria... nim kupię nową liczę na znaczny spadek wagi :)
Pozdrawiam czytających
zmieniłam na dietę "zbilansowaną"... może to chwilowy zachwyt nie wiem, na razie bardziej mi się podobają propozycje posiłków... kolorowo nie monotonnie
Szkoda tylko, że kontroler wagi się wyzerował...
Więc od jutra dieta z prawdziwego zdarzenia :)
No cóż odchudzamy się nadal - waga dziś łaskawa pokazała 69,6 kg. Czyli przez 5 dni mniej o 2,6 kg. Jak na mnie to fajny spadek!
Dzisiaj na śniadanie twarożek z cebulą. Na II śniadanie planuje jogurt z otrębami owsianymi. Na obiad filet z indyka a na kolacje twaróg albo tuńczyk.
Komu zrobię na złość odpuszczając, partnerowi? Sobie bym zrobiła na złość, nikomu innemu!
Dlatego dziewczyny nigdy się nie poddawajcie, mimo że czasem wsparcianie ma, nie mamotywacji.. walczcie! Bo Ci którzy teraz w nas wątpią, Ci którzy teraz się śmieją, gdy my wbiegniemy na szczyt swojego celu bedziemy dumne a im opadną kopary!
Dziś dzień Kobiet, więc wszystkim Wam życzę wytrwałości w dążeniu do celu, samych sukcesów i wiele radości!
A skoro to Nasz dzień babeczki to wskakujmy w dresy i ihhhaaa! Do ćwiczeń! :-)
Ponieważ jakby rzec samo się nie zrobi, nie, nie :-D
Dlatego dziś podwójnie dajmy czadu by kolejny dzień kobiet spędzić w wymarzonej sukience i seksownej figurze, co Wy na to? Walczycie ze mną? :-)
U mnie dziś na popołudniowy deser z okazji dnia kobiet szykuje się mega trening :-) Turbo ABS - intensywny trening mięśni brzucha, które znajdziecie na youtube.pl które prowadzi Centrum Sportu ! Naprawdę mega wycisk i jest krótki ponieważ trwa zaledwie 15min.. noo.. ale daje popalić!
Powodzenia dziewczyny!
Dziś jak nigdy, budzik zawdzwonił o 5.00 rano.. Grrr.. Trzeba wstać, albo nie.. może go zaduszę, na chwilkę, chwileczkę, tylko pięć minut. Po pięciu minutach znowu z pod poduszki wyłania się ten okropny dzwięk "Drrrrryyńń, dryyyyńńń!!". Kto wymyślił wogóle ten budzik? Ja chcę jeszcze spać, przecież do pracy na ósmą! I znów cisza błoga i tylko ja i moje łożko.. o takkk, to jest to. Po kolejnych pięciu minutach ciszy znowu dzwoni okropny hałas, jednak spoglądam na zegarek a tam siódma trzydzieści.. Wielkie oczy - zaspałam! Znacie ten scenarusz?
O nie! Nie tym razem! Gdy tylko budzik zadzwonił o 5.00 pozwoliłam sobie na drzemkę pięciominutową i wstałam! Jeeaa! Idę do kuchni.. po drodze mijam batonika mojego narzyczonego, ale nie skusiłam się, minęłam go usilnie i weszłam do łazienki. Upiełam włosy w kucyka, opłukałam twarz zimną wodą. Wróciłam do kuchni i mimo iż kuszący słodki batonik zerkał na mnie, ja sprawiając mu ogromną przykrość sięgnęłam po wiejskie jaja (tak, tak prawdziwe wiejskie jaja prosto od naszy kochanych kurek - naszych, nie kupne) wzięłam dwa wbijając je na patelnie i robiąc jajecznicę z szczypiorkiem i pomidorem, przygotowałam również napar z zielonej herbaty.
Jest! Perwszy krok w stronę lepszego zdrowia i bycia fit! Dumna jestem!
Poźniej kolejny krok, ten ciężki. W końcu trzeba było wciągnąć dres, włożyć adidasy i wybiec z domu. Komu by się chciało o 5.40 rano biegać? Mi! Dałam radę, wkładając w uszy słuchawki z ulubioną muzyką miałam cel dobiec na plażę nad jeziorem i spowrotem w sumie około 3,5km. Szybko się zmęczyłam, więc zmieniłam taktykę. Dziesięć minut biegłam a dwie minuty szłam szybkim marszem regulując w tym czasie przyśpieszony oddech i zmęczenie. Gdy udało mi się dobiec na plażę, rozciągałąm się przy pomoście chwilę by rozluźnić mięśnie nóg, które nieziemsko bolały, ale cóż się dziwić skoro nie były nauczone do takiego ruchu i wysiłku? Za to jednak, mogę winić tylko siebie.
No ale nic, dobiegłam! Hmm.. Jeszcze trzeba biec spowrotem... Ale jak skoro mięśnie palą, a nogi uginają się przy samym marszu? Zmusiłam się i wróciłam biegnąc do domu. W końcu przecież, za jkiśczas otrzymam wymarzoną nagrodę za takie poświęcenie, bo przecież owszem poświęcenie wymaga czasu, ale czas i tak upłynie a efekty poświęcenia zostaną.
Czy było łatwo? Nie! Nie było mi łatwo wstać, zjęść śniadanie i wyjść biegać. Było mi cholernie ciężko, do tego stopnia, że gdy wrociłam wszystko mnie bolało, nogi drżały ale ciężki trening to udany trening!
Co czułam gdy biegłam?
Walkę, walczyłam jednocześnie z ciałem i psychiką. Czułam zmęczenie, ból nóg. Ale wygrałam. Pomimo walki i zmęczenia, gdy biegłam czułam wolność, biegłam a wszystko inne zostawało gdzieś w tyle. Bieganie mnie również zrelaksowało.
A do pracy szłam wesoła, uśmiechnięta pełna endorfin szczęścia.
Owszem, że.... TAK!
Hmmm... A więc, wczęsniej opisywaną coca-colę, i inne wypijane prze ze mnie kolorowe, i pełne cukru napoje zamieniłam na świeże, naturalne soki z owoców i warzyw bez cukru i chemii! :-)
Na początek przygotowywałam sobie i wypijałam jedynie sok z owoców i to nie wszystkich tylko pomarańcze, jabłko, banan, kiwi, mandarynka. Ponieważ te owoce lubię najbardziej. Szybko się znudziły, więc zaczęłam kombinować z smakami, poznawać nowe dawki energii i witamin. Zaczełam próbować takie jak awokado, grejpfrut, mango, ananas (świeży - broń Boże z puszki), granat, jagody, truskawki, borówki itp.. i co? Pychota!
Później nauczyłam się pić również warzywne i mieszać je z owocami: marchew, pomidor, pietruszka, koper, sałata, seler itp.. i co? Również pyszne!
Czym jest tak właściwie Smoothie?
Jest to zmiksowany gęsty napój, który przygotowuje się z świeżych owoców i warzyw. Pełny witamin. Naturalny.
Coż takiego zawierają w sobie owoce i warzywa?
Owoce i warzywa są produktami niskoenergetycznymi, których głównym składnikiem są węglowodany. I właśnie eglowodany powinny stanowić główne źródło energii w naszym pożywieniu. Owoce i warzywa zawierają niewielkie ilości białka, tłuszczu, ale dużo wody, błonnika, witamin oraz składników mineralnych.
Wyjątkowe znaczenie mają warzywa strączkowe, które zawierają białko o najwyższej zawartości żywieniowej spośród wszystkich białek roślinnych oraz spore ilości węglowodanów.
Błonnik obecny jest we wszystkich warzywach i owocach. W przewodzie pokarmowym człowieka błonnik nie ulega trawieniu, a wpływa na prawidłową pracę przewodu pokarmowego. Owoce i warzywa ze względu na przewagę w ich składzie pierwiastków o charakterze zasadotwórczym, wykazują działanie alkalizujące. Najwięcej potasu zawierają rodzynki, fasola i soja. Po za tymi pierwiastkami owoce i warzywa zawierają rownież żelazo.
Warzywa i owoce stanowią główne źródło witamin. Są bogate w witaminę C i w karoten (prowitaminę A).
Do warzyw i owoców bogatych w witaminę C należą warzywa kapustne, owoce jagodowe, papryka i pomidory.
Warzywa i owoce odgrywają ważną rolę w życiu człowieka, jest to związane z:
- ich niską wartością kaloryczną (wyjątkiem są min. winogrona, banany i daktyle)
- wysoką zawartością wody
- niską zawartością tłuszczu (wyjątkiem jest awokado i orzechy)
- są bardzo dobrym źródłem związków mineralnych
- wysoka zawartość błonnika pokarmowego
- działają korzystnie w profilaktyce leczenia nowotworów
- działają antymiażdżycowo i bakteriobójczo
Jedzmy więc owoce i warzywa również w postaci musów i soków naturalnie przez nas samych przygotowanych, jesteśmy wtedy w pełni świadomi, że nikt nie ingerował w nie chemią i dodatkamiróżnego rodzaju i barwnikami :-) !
Ja na samą myśl o czosnku przyprawiam się o mdłości i ciarki. Bleee.. Nigdy nie lubiłam czosnku, okropny w smaku, ostry i dłuuugooo ziejemy po nim "ogniem".. Ale, że nie smakuje nie znaczy że nie jest zdrowy i nie trzeba go spożywać!
Czosnek jest naturalnym antybiotykiem, hamuje rozwój bakterii, zwalcza infekcje, obniża ciśnienie krwi. Nawet ja, osoba która go nie cierpi nie mogę odmówić mu niezwykłych właściwości.
Wystarczy tylko jeden ząbek czosnku dziennie, by w krotkim czasie odczuć jego wpływ na zdrowie. W tym niewielkim ząbku czosnku kryje się cała apteka - związki flawonoidowe, aminokwasy, saponiny, cukry, związki śluzowe oraz witaminy takie jak B1, B2, PP i prowitamina A, a także liczne sole mineralne jak magnez, wapń i potas. Najcenniejsze w czosnku są jednak olejki eteryczne bogate w siarczki i allicynę. Najzdrowszy jestczosnek surowy, ale ze względu na jego zapach, nie przez wszystkich akceptowany, rzadko jadamy go w tej postaci tak jak np. ja. Jednak zaczęłam go dodawać do wielu potraw np. mięs, ryb, sosów, sałatek a nawet drobno posiekanego ze szczypiorkiem na kanapkę śniadaniową. Posiadam również w domu nalewkę z czosnku, która pomaga przy grypach i przeziębieniach stawiając mnie szybko na nogi :-) a jako że jest ten zapach, piję ją z herbatą, polecam!
W czym pomaga czosnek?
- pomaga zwalczać infekcję
- chroni przed zawałem i udarem
- wspomaga trawienie
- niszczy pasożyty jelit
- obniża ciśnienie krwi
- hamuje rozówj bakterii
- działa antynowotworowo
- odmładza
Nalewka z czosnku, cytryny, miodu i spirytusu:
Składniki:
1 średnia główka czosnku (polskiego, lekko fioletowego)
1 dojrzała cytryna
1szkl miodu płynnego (najlepiej gorczycowy lub lipowy)
0,7L spirytusu
Przygotowanie:
Czosnek gnieciemy razem z łupinami, cytrynę kroimi w ósemkę. Czosnek i cytrynę wrzucamy do słoja, dodajemy miód i spirytus, zakręcamy i dobrze mieszamy. Pozostawiamy na tydzień w ciepłym i słonecznym miejscu, przez dwa pierwsze dni delikatnie mieszając słojem. Następnie przelać (samą nalewkę, bez czosnku i cytryny) do butelek i wstawić do ciemnego chłodnego miejsca. Pić w nie wielkiej ilości ok. 20ml wieczorem. Nie należy obawiać się przykrego zapachu z ust rano, ponieważ cytryna i miód idealnie go harmonizują!
Pić przy przeziębienach i grypach! Wzmacnia odporność i stawia na nogi! Polecam! :-)
Takim niezwykle szybkim sposobem na zaczerpnięcie
Napisałam piękny wpis i samo mnie wylogowało :( Przyznam się, ze nie chce mi się już pisać, ale jednak trzeba zostawić coś dla potomnych więc napiszę w WIELKIM skrócie.
Cel: 88 kg ----> 68kg może w pół roku czyli wychodzi po 10kg na 3 mies. No cóż powinno być wykonalne.
Narazie muszę wdrożyć diete bo po pierwszych dwóch dniach okazało się, że stanowczo za mało jem... starałam się jeść z rozpiską ale jednak trochę po swojemu, żeby zobaczyć ile przyjmuję kalorii. Olazało się, że jem ok. 1000kcal :( Zalatuje malizną...
No nic od jutra będę pilnowała swoich 1350 kalorii do tego muszę zmusić swoją skromną osobę do ćwiczeń min. 3xtyg (po godz), albo codziennie po 30 min.... :) Zobaczymy co będzie łatwiejsze ;P
PS> nie lubie tych tagów :(
Od tygodia zaczłam biegać a od trzech dni jestem na diecie Dukana próbowałam chyba wszystkiego w ciągu ostatniego roku i waga wskazywała cały czas te przeklęte 67 kg . NIe mogłam kupić porządngo ciucha nic ok ja wiem że dopiero zaczynam sie odchudzac ale nie możliwe stało się możliwe gdy stanełam dzisiaj na wadze i zobaczyłam spadek wagi o kg od jutra faza 2 naprzemienna trzymajcie za mnie kciuki bo ja sama w siebie staram sie wierzyć uzaje iż moja waga do ważenia się nagle sie naprawiła :)
5 kilo mniej
Opłaciło się wytrwać, przejść przez te wszystkie chwile słabości. Uwierzyć, że się uda.
Czuję się wspaniale. Lżej, pewniej, spokojniej.
Stałe pory posiłków. Dużo warzyw, trochę owoców (soki selfmade), dużo wody, dużo ruchu.
I życie jest piękne.
I każdy dzień przybliżą mnie do upragnionej piątki w duecie liczb na wyświetlaczu.
Dziś myślałam o tym, jak strasznie mi szkoda, tych wszystkich, któzy nie wierzą, że im się uda schudnąć. Chciałąbym im wszystkim powiedzieć, że to jest możliwe,że to jest w zasięgu możliwości, ale trzeba byc pieronsko konsekwentnym, zaprzec sie , jak osioł i wiedzyć, wierzyć, że po początkowych wybojach, droga do celu się wyprostuje i będzie szło coraz łatwiej.
Ile razy ja to już przechodziłam, trudno zliczyć.
ZNam ten proces na wylot, wzdłuż i wszerz.
Nie, nie tym razem.
Tym razem to JA wygram. Ja. Nie moje słabości.
Nie poddam się.
Wytrwam.
Wiem,ze WY też, kochane kobietki jesteście wystarczająco silne, żeby się nie poddać.
Jeszcze po cichutku, jeszcze nie chcę zapeszać....
ale
widzę je
widzę pierwsze nieśmiałe efekty
widzę mniej mnie
JAK JA CZEKAŁAM NA TEN MOMENT !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
YES YES YES
Ja chcę ją wykorzytać.
NIgdy, przenigdy się nie poddam. NAwet gdyby to wszystko miało potrwać jeszcze dłuuugie miesiące.
Wygram. Osiągnę sukces.
Bedę z siebie dumna.
Nie będę zasłaniać luster.
Spojrzę na siebie i powiem " ZROBIŁAM TO"
Dziś rano o 5 był skalpel (fiufiu, kto by pomyślał, że zdradzę fitness blender z chodakowską)
Piję sobie soki (też to porzuciłam-why ???)
Czuję się dobrze.
Wierzę w siłę cierpliwości i konsekwencji.
Z moim charakterem, ktory musi sam, sam probowac, nie zawsze sie zgadzac a raczej najczesciej sie nie zgadzac- wyprobowalam juz jesc mniej i nie cwiczyc- nie dziala a potem cwiczyc i NIE jesc mniej- tez nie dziala.
Czas w koncu na posypanie glowy popiolem.
Jesc mniej ( a raczej rozsadniej) ORAZ cwiczyc.
w tym momencie, gdyby nie bylo dietmap- juz bym sie poddala.
Ale na sczescie jest. Wracam tu, zagladam, czerpie inspiracje.
Dietmap jet jak taki filar, o ktory moge sie w kazdj chwili zwatpienia oprzec.
I choc nie oferuje przeciez zadnych cudow- bo WIEM, co musze zrobic zeby schudnac, to jednak sam fakt ze jest, niezmiennie taki sam, oferujący mi codziennie konkretny PLAN- to jest mega wazne.
Wczoraj, gdzieś w czeluściach facebooka, na stronach poświęconych zdrowemu stylowi życia, o których już zapomniałam że istnieją ( a przecież były takim doskonałym żródłęm motywacji) przeczytałam sentencję:
Jedzenie to konieczność, ale zdrowe jedzenie to ..sztuka
No, to prawda.
Przypomniałam sobie również o programie Insanity, który kiedyś zakupiłam...Lezy teraz w szufladzie i czeka na lepsze czasy.
Nie dałam wtedy rady, bo to naprawdę masakrycznie trudny program. Miałam nawet przez chwilę pomysł, żeby go znowu wypróbować ...ale wiem, ze to nie ma sensu bo padę po pięciu minutach.
Dwa dni nie ćwiczyłąm- w czwartek i w piątek. Dwa dni miałam dołek bo zaczęłam się ważyc- a miałam tego nie robić-wiedziałam,że skutek będzie mocno depresyjny.
Ale dziś już jadę z tym koksem.
Jest straszliwie gorąco i na myśl, że mam się pocić w tej łazience nie bardzo mi się chce...Ale jak się powiedziało A to trzeba i B.
Przeczytałam ciekawy artykuł, o tym,ze cwiczenia sprawiają ze lepiej funkcjonuje mózg, ja to znam na pamiec, jak cwicze to mam mniej glupich smutnych mysli w glowie, jak tylko przestaję oblepiają mnie jakies dziwne schizy.
Zaszylam sie .
Jest 70 kg.
O dwa wiecej.
Nie mam slow zeby opisac jak sie z tym czuje. Dzis .
Koszmar.
Ale postanowilam sie nie poddac. Postanowilam sienie dac i cwiczyc.
I cwiczylam. Dwie godziny .
Na wkurwie.
Dalam z siebie wszystko.
Lzy mi ciekly z wscieklosci, z zalu, z bezsilnosci, ze smutku.
I cwiczylam.
Ogarnialomniemomentami tak straszliwe znie hecenie.
Ale pomyslalam sobie.
Nie znam daty kiedy cos sie zmieni.
Ale znam date kiedy nic sie nie zmieni. Dzisiaj- jesli sie poddam.
I jeszcze
Nie wiem kiedy tam dotre
Alewiem kiedy tam nje dotre- nnigdy.jesli zie poddam.
Dołek.
Spowodowany kilkoma elementami.
Niemożnością wpłynięcia na cokolwiek w swoim życiu.
Czekaniem na dzień O,po którym już nie będzie oczekiwań, marzeń bo już wszytko będzie na swoim miejscu
Brakiem witaminy M, ale to już temat stary i niemodny. Tu już nic się nie zmieni.
Ale chociaż waga
Zeby chociaż drgnęła
Też nic.
Szkoda.
Nie, nie chcę się poddać.
Koleżanka wczoraj stwierdziła że schudłam.
No, fajnie.
Ja jakoś tego nie widzę.
Może, minimalnie , na brzuchu, już nie jest taki dramatycznie spuchnięty.Natomiast waga trzyma się dzielnie. 68. czasem 69,5
Naprawdę, nie chodzi mi o to, że chcę cudów.
Ja po prostu chcialabym tylko odzyskać swoje ciało.
To moje, w którym czuję się dobrze.
Bo to, któe teraz mam nie jest moje.
Ono mi przeszkadza.
Ze nie umiem się w nic ładnego ubrać mi przeszkadza.
Ze nie jestem z siebie zadowolna mi przeszkadza.
I tylko tyle.
Chciałabym patrząc na siebie w lustrze zwyczajnie dobrze się czuć.
Moze kiedyś.....kto wie.
Idę poćwiczyć.
Wiem, miałam się nie ważyć, przynajmniej przez jakiś czas, ale tak mnie jakoś pokusiło.
Wchodzę, a tam -69.5
Czyli półtora kg więcej niż na początku.
Nooo, jakie postępy.
Jest nieżle.
I co ja mam o tym wszytkim myśleć, naprawdę nie wiem.
Dobrze, naprawde dobrzę, że mi się chce ruszać skakać ćwiczyć schylać rozciągać.
BO jakbym tak miała polegać tylko na wadze, to koniec, masakra, przecież widząc coś takiego człowiek ma ochotę pieprznąc tym wszytkim.
Na szczęście ja nie mam ochoty. Fakt, fajnie by było zobaczyć tam jakieś choć dwa kilogramy mniej. Tak dla żartu. A tam nie tyle nie mniej to jeszcze więcej. Jupi.
Ja jestem jakaś inna.
Jak nie zęby (urodziłam się z dwoma zębami, a potem nie wyrosły mi drugie trójki)
JAk nie oczy ( nie mogę nosić zwykłych soczewek, muszę mieć robione specjalnie na zamówienie)
To teraz waga, która robi sobie ze mnie jakieś okrągłe jaja
NO nic.
Wczoraj , na spacerze z dziećmi, stwierdziłam, że ....wcale się nie chcę stąd wyprowadzać. Tu jest fajnie.
Wolę ćwiczyć rano, ale dziś z uwagi na obowiązki ćwiczyłąm wieczorem. zaskoczyłąm samą siebie, bo ten dzień miał być regeneracją. I nie obraziłabym się na siebie, gdybym dziś odpoczęła. A jednak, brakowało mi tego.
Jak ja uwielbiam ten stan, zmęczenie po którym można się porządnie porozciągać, tak do bólu. To jest najpiękniejsza nagroda za wysiłek, bo jakby nie było trochę się trzeba nasapać.
Pozytywy:
1. Ćwiczę z pamięci. Wybieram te cwiczenia, które lubię i któe sprawiają mi przyjemność.
2. Ćwiczenia dają mi energię bo ćwiczę z ulubioną muzyką. Rozciągam się też z ulubionym kawałkiem, który się do tego idelanie nadaje- po ćwiczeniach się łągodnie uspokajam.
3. Jem mniej , nie kompulsywnie, ale też się nie katuję ani nie chodzę głodna. Nie mam też wyrzutów sumienia , bo wiem,że spalam,że jem tyle ile mi potrzeba.
Miała rację moja intuicja, mówiąca mi, żę jem za mało i dlatego nie chudne.
Obecnie mam w nosie wagę, schowałąm ją. Skupiam się na tym, żęby jeść normalnie, w miarę regularnie, ograniczać słodkie no i ruszać się.
Według zasady 3:30:130
Więc sprawdzam i wyciągam wnioski.
Wniosek pierwszy dotyczy diety.
Kiedy stosowałam się do zaleceń planu żywieniowego, nie ćwiczyłam.
Czułam się dobrze, ale raz, waga nie chciała ani drgnąć, dwa, czułąm, ze jeszcze ciągle mi czegoś brakuje. Czułąm w ciele jakiś zastój, bliżej nieokreślone uczucie niedosytu. Ważyłam się codziennie, rano i wieczorem, waga niezmiennie psuła mi nastrój.
Czułąm głód jedynie wieczorem, najczęściej szłam spać z ssaniem w żołądku.
W ciągu dnia nie byłąm głodna. Czułam jedynie lekkie rozdrażnienie kiedy mój posiłek kończył się na kromce chleba chrupkiego. Ja dopiero zaczynałam chcieć jesć, a tu koniec.
Uważam, ze tysiąc kalorii, to w moim przypadku jest zupełna pomyłka.
Spowolniłam sobie metabolizm.
Oczekiwałam rezultatów, 10 kilo w tak krótkim czasie, umówmy się, to jakiś żąrt.
Przy moim temperamencie, przy moim zapotrzebowniu na energię, tysiąc kalorii to conajmniej nieporozumienie.
W którymś momencie, postanowiłam schować wagę. Zaczęłam ćwiczyć. Mniej przejmować się dietą. Zaczęłam jesc to, na co akurat przyszła mi ochota. I co, nie rzuciłam się nagle na słodycze. Śniadanie, drugie śniadanie, obiad- wszystko tak samo. Zauważyłam, że jem mniej. TO pozytywny skutek tysiąca. Na pewno nie pochłaniam już takich ilości jak wcześniej.
NO i ćwiczę.
Już pisałam o tym, jakie warunki zaistniały że mi się chce.
Czuję przypływ energii.
Czuję pozytywne działanie endorfin.
ZADEN plan żywieniowy mi tego nie zapewni.
Ćwiczenia to była ta moja brakująca kropka nad I.
Pozytywy:
1. Jem mniej.
2. Mam uregulowane trawienie.
3.Czuję spokój.
Negatywy:
1. Spowolniony metabolizm- nie chudnę.
Wnioski;
Muszę natychmiast zwiększyć podaż kaloryczną.
CPM = 1678 kcal
RMR = 1374 kcal
Założenie - zmniejszenie ilości tłuszczu w organizmie.
Wartość kcal posiłków, ustalonych wg dietMap na miesiąc czerwiec = 1200 kcal (kontrolowane wprowadzenie deficytu kalorycznego).
Większego obniżenia kcal nie mogłam zastosować, gdyż poniżej tej granicy byłoby to już niezdrowe.
Dziś jest 26.06.2015. Waga = 64,3kg.
Efektywność miesięcznej diety = -0,7kg -> słabiutko (jednak jestem ślimakiem).
Wnioski "odgórne" i zalecenia: cierpliwość, dalsza praca, kontynuacja diety przez kolejne 70 dni, by dojść do oczekiwanej wagi -3kg. Na to na razie nie mam siły i zadowolę się tym, co jest.
Czy było warto? Warto było spróbować.
Czy polecam dietMap? Dla wygody planowania posiłków owszem. Efektywność jest sprawą indywidualną i reakcji organizmu nie da się porównać.
Co najbardziej mi się tu podobało? Opieka pani dietetyk. Od początku utrzymywałam z nią stały kontakt, celem kontroli moich postępów, czy bardziej oczekiwania na nie. Wyjaśniałam ewentualne pytania, a pani A. udzielała mi profesjonalnej pomocy i instruktażu. Czułam się "bezpieczna", a co najważniejsze - miałam poczucie indywidualnej opieki, za którą dziękuję.
Zly nastrój, obniżona motywacja, a wszystko za sprawą ZEROWych WYNIKÓW.
Żeby chociaż jeden złamany kilogram, tak dla poprawy nastroju. NIC.
I jeszcze wczoraj ta sukienka.
To już mnie totalnie załamało.
Czuję, żę stoję na skrzyżowaniu dróg. W lewo jest łatwo. Smacznie. Leniwie. Mniamuśnie. Czekoladowo. Wygodnie. Jest pyszne jedzonko, książeczka i leżaczek. W lewo jest trudno. Są wyrzeczenia i odmowy.Jest zmaganie, jest pot, zmęczenie.
Ale to wszystko jest pozorne. BO jak się człowiek dokładniej przyjrzy, zobaczy też, że po prawej są, oprócz tego co na pierwszym planie: niestrawność, bóle żołądka,zadyszka. Są samotne sukienki w szafie. Jest wstyd za swoje ciało. Za przyjemnościami stoją skulone w kącie wyrzuty sumienia. Jest niezadowolenie i frustracja. Jest pogarda dla samego siebie. Jest poczucie klęski i porażki.
A po lewej, za gąszczem z pokrzyw, bo parzą i niewygodne są: zdrowie, poczucie mobilności i giętkości. Jest dobre trawienie i dobre samopoczucie. Jest satysfakcja od patrzenia na siebie w lustrze. Jest duma. Jest radość i chęć życia. Jest jasność umysłu i chęć do działania. Jest planowanie i poczucie bezpieczeństwa. Są fajne ubrania w których się fajnie wygląda.
Tak. Stoję tam, na tym skrzyżowaniu. I to jest ten moment, kiedy przestało być na żarty a zaczyna się na poważnie.
Jestem zawiedziona, bo waga ani drgnęła. NIC.
Jestem zawiedziona, bo moje ciało robi mi na złość. Gra ze mną w jakieś gierki. Śpi. Śmieje się ze mnie, kiedy patrzę w lustro i szukam potwierdzenia, że to wszystko MA SENS. Słyszę je, jak rechocze kiedy moje oczy desperacko szukają nadziei , że może już jest mnie choć odrobinę mniej.
I nie znajdują nic, poza tym co jest i co mam wrażenie, że zostanie już na zawsze.
Więc stoję. Patrzę w lewo, patrzę w prawo.
Szukam podpowiedzi. NIby wybór jest prosty a jednak nie do końca.
Dziś jest kolejny przełomowy dzień.
BO muszę dokonać poważnego wyboru.
WYboru nie na tydzień, miesiąc, nawet nie na rok.
Na resztę życia.
Czy ja jestem gotowa, żeby skręcic we właściwą drogę?
Dziś nie odmówiłam sobie urodzinowych słodkości, którymi częstowały dzieci. Noszę w sobie jakiś żal i zniechęcenie. Ale nie oznacza to, że się poddaję.
Mam zamiar wytrwać, bo wiem, że ten okres minie i nadejdzie satysfakcja, chociażby z lepszego samopoczucia.
Staram się nie myśleć o tych sześciu kilogramach zrzuconych przez koleżankę, o tym, jak coraz lepiej wygląda a ja jak NIE umiem wyglądać ani pół kilograma lepiej
Cóź mi zostało.
Trwać, przetrwać, wytrwać.
Czy ja sobie nie spowolniłam metabolizmu, co się dzieje, że ja nie umiem schudnąć, ani grama, a nawet mam wrazenie ze jeszcze przytyłam?
Nie tylko stoję w miejscu ale jeszcze ruszyłam w góre
Naprawde, można się załamać
Mam mętlik w głowie, już nie wiem, czy jem za mało czy nie, wydawało mi się że jak bede mniej jesc, to zwyczajnie zlecę z wagi ,przynajmniej jeden zakichany kilogram.
NIC.
Wcinam sobie właśnie bigos. Fajnie.
Zgłupiałąm już zupełnie.
Nie wiem, co robie zle, ale mam wrazenie ze wszystkie wyrzeczenia i wysilki idą w powietrze.
NIe wiem, moze to kwestia cierpliwości.
Juz nic nie wiem.
:(
Wiedziałam, że jest mnie więcej więc spodziewałąm się, że będzie obcisła. Ale ona nie tylko była obcisła. JA NIE UMIAŁAM W NIEJ USIĄŚĆ ani wykonać ruchó typu schylanie.
SZOK, po prostu szok. Wniosek z tego jest taki, że jest mnie więcej niż trzy lata temu na weselu kuzyna, ktore to wesele jest dla mnie swojego rodzaju punktem odniesienia jesli chodzi o wagę. Wtedy było żle, i od tamtego momentu już zawsze porównywałąm że nie chciałabym, żeby było ponownie tak zle.
A JEST JESZCZE GORZEJ.
ZAŁAMANIE.
Jakoś w niej wytrzymałam na wciągniętym brzuchu. NAwet udało mi się uczestniczyć w kilku wesołych konkurencjach, było zresztą niezmiernie przyjemnie i wesoło.
Zjadłam mały kawałek sernika,a potem pół kotleta z piersi kurczaka (obrałam go z panierki) , trochę sałątki i dosłownie kilka frytek. I nie to, żebym sobie jakoś szczególnie odmawiała, zupełnie nie. Zjadłam ze smakiem i odłożyłąm sztućce wiedząc, że po prostu zwyczajnie więcej już nie chcę. Fajnie jest czuć, że nie jest się przejedzonym, bardzo nowe uczucie dla takiego łąsucha i obżarciucha jak ja.
Miałam wrażenie, że dostarczyłam sobie paliwa w sensie fizycznym, że ta czynność jedzenia była zupełnie fizyczna, nie mentalna.
Ale jest tragicznie.
Wazę obecnie 68,8. Więcej niż przed półtora tygodnia.
DOdatkowo, ta sukienka dała mi do wiwatu.
NO coż, trzeba wierzyć, że jeśli tylko się nie poddam, to któregoś dnia ta sukienka mi przypomni jak wyglądało kiedyś moje ciało.
Pozostaje mi jedynie jeszcze bardziej sie starac, jeszcze silniej trwać w przekonaniu, że dobrze, że się obudziłam z tego letargu, bo przecież lepiej póżno niż wcale.
To jest naprawę jakiś matrix.
Co wejdę na wagę, to szok i niedowierzanie.
Te 68 ciągle nie może mi się pomieścić w głowie.
Czy tak już zostanie na zawsze?
Czy ja już NIGDY nie schudnę????
:(((((
Podobne uczucie miałam w szpitalu. Ze to jest jakiś kosmos, matrix, że utknęłam gdzieś i nigdy już się stamtąd nie wydostanę.
A dzień wyjścia, to był jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu. I nigdy nie zapomnę tego uczucia wolności. To uczucie było magiczne i niezwykłe.
Więc pocieszam się, że nie ma sytuacji bez wyjścia. I że wszystko mija, nawet najdłuższa żmija.
Napiszę więc jeszcze raz i postaram sie tym razem zawrzeć meritum sprawy.
Otóz, skąd taki tytuł.Ano stąd, że jest fajnie. W sensie fizycznym i psychicznym.
I dlatego spieszę się podzielić radośćią z faktu że tadamtadam- ćwiczę.
Wczorajszy dzień był przełomowy. Pierwszy porządny trening i o dziwo, wielka satysfakcja i ogromna przyjemność i od razu chęć na kolejny.
I tutaj spieszę wyjaśnić, co odkryłam i o jakie mądrości jestem bogatsza.
Otóż. Dlaczego nie udawało mi się wytrwać w ćwiczeniach, pomimo wielku podejmowanych prób?
1. Moje ciało, nie przestawione na "lepsze paliwo" lub przynajmniej nie odstawione od "złego paliwa" nie miało zwyczajenie siły na podjęcie wysiłku fizycznego.
Obecnie, po półtora tygodnia wprowadzania zmian, czuję jakby wszystko we mnie się ładnie uspokoiło, a co za tym idzie- mam większy spokój psychiczny. Jest to, juz wiem, niezbędny element konieczny do podjęcia wysiłku i wytrwania ( no, to się okaże)
2. Miejsce. Już nie na środku pokoju, przy pełnym świetle, obok przechodzących ludzi, wołajacych mnie dzieci, śmiejącego się ze mnie chłopa.
Tym razem- łazienka. Przyjemny półmrok, drzwi zamknięte na cztery sposty, ogłoszenie tresci DZWONIC-NIE USLYSZE PUKANIA, MAM SLUCHAWKI- TYLKO W PRZYPADKU ZAGROZENIA ZYCIA. NIE MA MNIE DLA NIKOGO DO GODZ.,.....
3. Muzyka. Dodaje mnóstwo energii i sił. Nie riwm, jak mogłąm kiedykolwiek ćwiczyć bez niej.
4. Picie, woda z lodem, smothies owocowe.
5. Rozsądny wybór ćwiczeń- to najważniejsze.
Zgodnie z zaplanowanym kalendarzem FItness Blender, na spokojnie i na miarę swoich obecnych możliwości. Po co się rzucać na HITT, żeby za chwilę walczyć o każdy oddech, przeklinać cały świat i szczerze nienawidzić Kelly lub Daniela.
Jestem w tych moich osobistych trenerach niezmiennie zakochana, KOCHAM ich miłością dozgodnną i niezmienną i to się na pewno nigdy nie zmieni.
Uwielbiam śmiech Kelly, jej energię, uwielbiam głos Daniela, spokojny ale motywujący ("no jerking motions'), uwielbiam rozciąganie pod koniec, ommmmygood, to boskie uczucie w całym ciele no i uwielbiam też "this workout is complete"
Przedemną jeszcze około dwudziestu milionów takich małych kroczków i decyzji żywieniowych.
Przedemną jeszcze całe Himalaje do pokonania.
Niezmiennie ogarnia mnie czarna rozpacz kiedy patrzę na swoje odbicie w lustrze. Niezmiennie wściekam się patrząc na wyrok na wyswietlaczu wagi.
Na szczescie, nie ejst to dozywocie. Ja moge to zmienic.
Cieszę się, naprawdę, bo moje ciało tego właśnie potrzebowało.
RUCHU.
Jestem pozytywnie zaskoczona z jaką łatwością mi przyszły wszystkie ćwiczenia. Moje ciało doskonale pamięta wszystkie poprzednie treningi, mam wrażenie że mięśnie powoli budziły się z letargu, niespiesznie przecierały oczy ziewając. I z każdą minutą do każdej komórki mojego umęczonego ciała dopływała życiodajna krew niosać sztandar ZYJĘ.
Tak, żyję.
Nie poddaję się.
Dzięki Ci, Jezu.
Ćwiczenia.
Długo zwlekałam, coiągałam się i szukałam tysiąca wymówek, żeby tylko nie ćwiczyć. Tłumaczyłam sobie, że przecież jeżdzę z Julką na rowerze, czasem pojeżdzę na stacjonarnym, no więc się ruszam.
A przecież dobrze wiem, że taki rodzaj ruchu to zupełnie inna bajka niż ćwiczenia, ukierunkowane na konkretny cel.Cwiczenia z moimi ukochanymi Kelly i Danielem z Fitness Blender, ukierunkowane na spalanie kalorii, ćwiczenia cardio i wzmacnające konkretne partie mięśni, to jest to, czego mi brakuje a bez czego nie mam nawet co marzyć o jakiejkolwiek utracie wagi.
Takie przejażdzki rowerowe to możę byc jedynie miły dodatek ale wiem, że bez ćwiczeń, codziennego kardio strenght się nie obejdzie i nic nie ruszy.
Dzisiaj ważyłam się po jedzeniu i waga znów pokazała 68,4. Niech to szlag trafi, co jest. Przecież to niemożliwe. NIC , nic kompletnie nic. Koleżanka, na diecie 1000 kc ma już 5 kilo mniej ,a ja, no dobra, nie trzymam się kurczowo przepisów ale wyrabiam się spokojnie w granicach 1000-1200 kcal i NIC, zero, null, ani grama mniej.
Wściekłam się więc dziś i powiedziałąm sobie, basta. Nie ma wymówki.
Dopóki nie ruszę tej ************8 NIC nie ma prawa się zmienić. Takie są fakty.
Samo zmniejszenie podażu kalorycznego najwyrażniej się u mnie nie sprawdza.
No bo przecież tak: nie jem słodyczy (serio, nie jem, NIC, nie tknęłam od dwóch tygodni ani jednego ptasiego mleczka, tak się zawzięłam), nie dosypuję cukru ani do kawy ani do herbaty, jem śniadania, nie najadam się wieczorami, raczej jak idę spać to czuję ssanie w żołądku, ale mam na tyle silnej woli (ktora wynika naprawdę jedynie z własnego odbicia w lustrze) że mówię sobie NIE, myję zęby, i nie jem.
Dalej, jem warzywa, owoce, jem mniejsze porcje..
I NIC.
Codziennie się ważę, i co, psińco.
Jak zaczynałam z 68 tak dalej jest 68.
Więc albo coś robię żle, albo coś jest ze mną nie tak.
Po pierwsze, chociaż waga nie drgnęła ani grama, zauważyłam pierwszy, bardzo korzystny i pozytywnie mnie nastrajający symptom- tzw. skurczenie żołądka. To jest tn fajny moment, kiedy minął pierwszy tydzień walki z pokusami, chęci na "coś", i zaczyna się okres spokojnej stabilizacji.
Mam odczucie spokoju w zołądku, a ponieważ , jestem o tym święcie przekonana- zółądek to nasz drugi móżg- mam również poczucie większego spokoju w sobie, w umyśle i w sercu. I choć może to nie brzmi wiarygodnie, ale przerabiałąm to już wielokrotnie- spokojne ciało, to spokojny duch.
Ubiegłę dwa tygodnie to była trochę taka walka, czułam jakbym miała opuścić jakieśbezpieczne, znane mi miejsce...Jakby moja Towarzyszka P próbowałą mnie odweść od tego planu, bo przecież jedzenie było ( znowu) tak dobrym, znanym i sprawdzonym pocieszaczem...A tu nagle co, ma się skończyć wieczorne zajadanie smutkow? Ma się skończyć ten rozkoszny smak słodyczy, wafelków, ptasich mleczek, batoników?? KE??
O nie, mamo, ja nie dam rady...
I tu chcę powiedzieć o czyms takim jak uzależnienie psychiczne.
Minał tydzień.
I co, dałam radę bez słodyczy, dałam rade bez cukru w kawie i herbacie.
Kwestia kilkunastu dni i naprawdę do wszytkiego można się przyzwyczaic.
Bo jedzenie, tak naprawę to czyność wysoce PSYCHICZNA. A przynajmniej myśmy ją taką uczynili.
NAsi przodkowie, walcząć o przetrwanie, dostarczali sobie poporzez pożywienie jedynie środków koniecznych do życia. Nie piekli ciast z kremem i galaretką. Nie biesiadowali przy grilu smakując coraz to nowych rozkoszy podniebienia.
Nie. Oni tylko jedli zeby przeżyc.
A my, ludzie nowocześni, tacy jestesmy oczytani, tacy mądrzy a z jedzenia zrobilismy sobie czynność rekompencującą nam braki. Jakie? Różne. Najczęściej emocjonalne.
Ze mną też tak było. Pewnie nieraz jeszcze będzie.
Ale chcę powiedzieć, ze ten tydzien to był czas uświadamiania sobie, że jedzenie tak naprawdę nie musi mi służyc jako zapychacz, pocieszacz.
Ze nie potrzebuję cukru, soli, że nie muszę podjadac miedzy posiłkami.
Ze jedzenie moze byc Srodkiem a nie Celem.
Takie to proste, a takie cholernie trudne.
No i w związku z tym, jem mniej, bo najpierw się zawzięłam ( do ciezkiej anielki, jak dlugo będę tak wyglądać) a teraz po tym zawzięciu to już mój zólądek przyjmuje mniej pokarmu. Czuję zwyczajnie, że już dość.
Jak ja sobie czasem przypomnę, jakie ilości jedzenia potrafiłam w siebie wrzucić, to ogarnia mnie przerażenie.
Wiem przecież, że żołądek ma wielkość dwóch ściśniętych pięści.
A ja potrafiłam do niego wrzucić, za jednym posiedzeniem zawartość połowy lodówki.
A teraz mam tego konsekwencje.
I wcale nie jest tak pięknie jak myślałam że będzie.
Ech, schudnę szybko, jak tylko zacznę jesc mniej.
Guzik.
TO cięzka praca, mnóstwo wyrzeczeń, walka ze sobą a przedewszystkim, tłumacznie swojemu durnemu umysłowi , ze POWIEDZIAŁAM NIE, nie dotykaj tych ciastek , słyszysz??
Dlaczego przytyć było tak okrutnie prosto, a sshudnąć jest tak okrutnie TRUDNO ???
Uświadomiłąm sobie bowiem, jak wiele braków my, kobiety, ale nie tylko kobiety , próbujemy sobie zrekompensować jedzeniem.
Jak wiele takich pustych miejsc wewnątrz nas próbujemy wypełnić jedzeniem.
Jak często to dla nas jedyny sposób.
I to dotyczy naprawdę wszystkich, bez względu na płeć, wiek, zawód, sytuację materialną.
Często pod powierzchnią złożoną z pozorów, kryją się ludzkie tragedie, ciężkie depresje, których jedzeniem wyleczyć się nie da.
W moim przypadku było podobnie.
Do obecnej wagi doprowadziły mnie tygodnie "letargu" w którym tkwiłam. Poczucie beznadzieji, opuszczenia, napady panicznego lęku...Wszystko to zajadałam. Każdą z tym emocji zagłuszałam jedzeniem. Moja nigdy nie opuszczająca mnie towarzyszka -podświadomość- podsuwała mi jedyne znane jej rozwiązanie wszystkich zmartwien- jedzenie. To był bardzo ciemny, smutny i okrutny czas, pełen dni i nocy kręcących się wokół własnej osi.
Czasem szukamy czegoś nie tam, gdzie jest.
Ale szukamy właśnie tam, bo nikt nigdy nam nie pokazał, że można szukać gdzieś indziej.
I tak, nauczyliśmy się, że najprostszą i najkrótszą drogą do poprawienia sobie samopoczucia, jest ciastko z kremem albo paczka chipsów.
I niby wiemy, że to niezdrowe, przecież mamy telewizor i własny rozum, zewsząd słyszymy o śmieciowym jedzeniu, o tym jakie ma zgubne...Wszystko wiemy, jestesmy przeciez dorosłymi, wykształconymi ludzmi.
I co z tego/
Kazdy z nas funkcjonuje tak samo.
BO każdy miał kiedy kilka lat, i kiedy płakał, dostał cukierka na pocieszenie.
I wciąż, gdzieś tam głęboko, pod powierzchnią naszych oczytanych i mądrych umysłów, kryje się ten smak: tego pierwszego, rozkosznego ukojenia którego doznaliśmy wycierając łzy jednocześnie wkładając do ust tamtą krówkę...Ona ciągle tam jest, ciągle tak samo rozkosznie rozpływa się w ustach wypełniając całe nasze ciało błogim uczuciem ulgi.
I jakoś tak, przez te wszystie lata naszzego życia, przerobilśmy to już tysiące razy.
Tysiące razy i tysiące takich krówek i karmelków, babeczek i batoników przybywało nam na ratunek.
Och, jakże inaczej poradzić sobie z tym przytłaczającym nas zewsząd ciężarem codzienności?
Ten sposób zawsze pomagał.
To nic, że na chwilę.
To nic, że za moment dopadną nas ciężkie jak ołów wyrzuty sumienia.
To nic.
Czekolada nie pyta.
Czekolada ROZUMIE
:)))
A potem nagle, któegoś dnia, wchodzimy na wagę ( "Nie wchodz na to , od tego się płacze")
I wszystkie te cholerne krówki i batoniki odbijają nam się jednym glośnym beknięciem, jakby tysiące babeczek nagle jednocześnie wybuchnęło śmiechem. A my stoimy, bezbronni, nadzy w swojej słabości, bezkutecznie próbując udawać że te bezlitosne cyfry ktore wyświetliły się nam właśnie przed rozszerzonymi jak spodki oczami, że nie robią na nas właściwie żadnego znaczenia.
OJ tam, oj tam.
Kochanego ciałą nigdy za dużo.
Takie geny.
Taki metabolizm.
To już ten wiek.
Przecież nie można mieć wszystkiego.
Nie jest jeszcze tak żle.
Sąsiadka spod ósemki, ta to ma dopiero problem.
Ja, ja mam jedynie troche nadwagi.
A potem schodzimy z wagi, nonszalanckim ruchem zakładamy szlafrok, siadamy przy kuchennym stole i czujemy już tylko jedno;
Dlaczego ktoś nas tak strasznie, okrutnie oszukał???
Przecież miało być przyjemnie, przecież obiecywano nam, że będzemy czuc się dobrze, przecież pocieszano nas, mówiono "masz, już nie płacz, już cichutko, chcesz wafelka?"
Nie mogłyśmy się wtedy bronić, kochane kkobietki i kochani męzczyzni.
BYlismy zbyt nieświadomi, zbyt ulegli i niewinni, żeby wiedzieć, ze ten jeden wafelek zrodzi w nas taki mechanizm.
Piszę te post po raz trzeci i mam nadzieję, żę ostatni. Dwa poprzednie nie zapisały się, nie wiem dlaczego.
A więc szybciutko, do rzeczy.
Przychodzę tu dziś, aby dokonać samooceny oraz wyciągnąć wnioski do dalszej wsółpracy z własnymi słabościami.
Przede wszystkim, zakupiłam wagę.
Do tej pory , podczas każdej z moich samotnych przygód z "odchudzaniem", byłam święcie przekonana, że tak właściwie to po co mi waga, przecież to są tylko liczby, nie ważyłam się, nie mierzyłam, byłam zdania że będę wiedzieć, kiedy schudłam bo po prostu to "poczuję", zobaczę po lużniejszych ubraniach i lepszym samopoczucie.
To był mój błąd.
Nieposiadanie wagi a co za tym idzie, niekontrolowanie jej, doprowadziło mnie do miejsca, w którym jestem teraz a z którego ze wszytkich sił próbuję się wydostać ( no, z tymi "wszystkimi siłam to bym nie przesadzała, skoro efektów brak- o tym za chwilę)
Teraz wiem, że gdybym miała tą cholerną wagę i gdybym czasem na nią wchodziła, byłabym w stanie zobaczyć jak szaleńczo pnie się w górę !
A tak, żyłam sobie w błogiej nieświadomości, nie wiedząc że jest mnie dramatycznie coraz więcej. Owszem, wiedziałam, czułam i widziałam, że przytyłam, wiedziałąm dlaczego, wiedziałam doskonale że to na własne życznie i z własnej, nieprzymuszonej woli ale być może gdybym zobaczyła suche fakty- ze jest mnie już AZ tyle więcej, szok przyszedłby wcześniej i wcześniej powiedziałabym STOP.
Chociaż z drugiej strony ( u mnie zawsze jest druga strona- nie lubię tego u siebie), byłam w stanie takiego doła, takiej depresji i beznadziei , że zastanawiam się, czy tych kilka cyferek na wyświetlaczu cokolwiek by zmieniło?
All in all, rozpoczęłam plan żywieniowy 9 czerwca, dziś mamy 20 czerwca.
Waga ani drgnęła.
Jak było, tak jest.
jeszcze dwa dni temu tłumaczyłam to sobie nadchodzącym okresem a więc zatrzymaniem wody w organizmie. A tymczasem okres nadszedł a waga nadal stoi w miejscu i te przeklęte 68 kilogramów doprowadza mnie do szału. Nie mam zatem juz innego wytłumaczenia niż jedynie to, że nie zrobiłam wszystkiego tak jak powinnam była. Czas zatem na samoocenę i wnioski
Zacznę od minusów.
Za co muszę siebie zganić:
1. Nie zawsze udawało mi się wstać na tyle wcześniej aby zjeść śniadanie i przygotować posiłki na cały dzień. Skutkiem tego, około godzin przedpołudniowych dopadał mnie głód który udawało mi się co prawda przetrzymać, ale po powrocie z pracy organizm rozpaczliwie potrzebował paliwa ( i to na zapas) a więc zjadałam więcej niż gdybym mu dostarczyła pokarmu w rozsądnych odstępach czasu.
Błąd, błąd, błąd.
2. Nocne podjadanie. Moja największa bolączka, nawyk z którym walczę bezskutecznie od wielu lat. Nawyk wynikający z kilku banalych błędów, o których napisżę za moment. A jednak wiedzieć nie wystarczy żeby zmienić. Moja słaba silna wola najczęściej mnie pokonywała i jeszcze pewnie nieraz i nie dwa, pokona.
Otóż mam bardzo złe nawyki dotyczące chodzenia spać. U mnie jest to zazwyczaj tak, że kładę dzieci spać ( ok,21,22) a wtedy kładę się albo razem z nimi ( bo synek uwielbia kiedy mama tuli go do snu) albo zasypiają sami a ja wychodzę z pokoju i uskrzydla mnie posiadanie chwili czasu dla siebie. Tak to już nami jest; my, kobiety pracujące, matki i żony, mające na głowie tysiące spraw, często mamy dla siebie jedynie wieczory, wieczory w błogiej ciszy i spokoju, tak inne od dnia pełnego spraw do załatwienia, pamiętania, ogarnięcia i przypilnowania. Ech, ten świat nie da sobie przecież bez nas rady, prawda ?
No więc tak to u mnie jest. Uwielbiam wieczór, czas kiedy dzieci smacznie śpią a ja wreszcie, bez wyrzutów sumienia mogę sobie obejrzeć mój ulubiony show (dr.Phill) lub poczytać zawsze czekające na mnie z otwartymi ramionami ukochane ksiązki.
Rozsiadam się wtedy wygodnie w fotelu, zakładam słuchawki, odpalam tablet lub otwieram książkę na poprzednio zakonczonej stronie i jestem....szczęsliwa. Wiem, że niektórym może się to wydać śmieszne, ale mnie takie proste przyjemności zwyczajnie uszczęśliwiają. Kiedy mam posprzątanie mieszkanie, jest cicho, spokojnie, nocna lapmka sączy swe delikatne światło, nikt niczego odemnie nie chce, nikomu choc przez moment nie jestem potrzebna...I wtedy, powoli, niepsiesznie nadchodzi ON.
Najpierw niezauważalnie, od niechcenia rozsiewa wokół siebie delikatną obecność pod znakiem "coś bym zjadła". Z każdą minutą rozszerza sówj repertuar zachcianek, zpachów i smaków. Odpędzam go od siebie jak natrętną muchę i dumna jestem z siebie, że mam w sobie motywację i siłę, aby mu się oprzeć. Jednak z każdą chwilą czuję, że opieram mu się coraz mniej, żeby, jak zawsze ulec mu zupełnie. Moment, w którym odkładam książkę i ruszam , to początek końca moich planów, to zaprzepaszczenie całęgo dnia żmudnych postanowien, wysiłków, wyrzeczeń i marzeń.
Czy tylko ja tak mam?
Nie sądzę.
Przecież, do cholery, zasługujemy na to, żeby przez chwilę same siebie porozpieszczać.
Zanurzyć się w gorącej kąpieli, dać się otulić wonnym olejkom,dać swoim rozedrganym nerwom ukojenie, wyłączyć pędzące myśli zastępując je rozkosznym NICNIEMYŚLENIEM i NICNIEMUSZENIEM.
Więc dlaczego ta paskuda zawsze musi mi w tym przeszkodzić?
Jakim prawem za każdym razem bezczelnie wprasza się w mój czas beztroski i zasłużonego lenistwa?
Bo to nie jest głód fizyczny.
To , ze ssie mnie w żołądku a myśli niebezpiecznie zaczynają krązyć w okolicach lodóki, to jedynie manifestacja.
Czego?
Głodu, ale innego rodzaju.
Głodu rozmowy.
Głodu radości. Głodu miłości, przytulenia...
Głodu zrozumienia, wspólnego śmiechu i wspólnych planów.
To nie jest głód fizyczny.
To taki rodzaj głodu, którego nie da się zaspokoic wkładając do ust kolejny kawałek ciasta z truskawkami.
Ktokolwiek czuł się kiedykolwiek SAMOTNY, ten wie, co to za głód.
To głód CZŁOWIEKA.
Dieta bezglutenowa. Jednych przeraża, innych ciekawi, a dziś już z pewnością znajdą się tacy, których ta fraza irytuje.
Gluten jest składnikiem pokarmów (konkretnie białkiem zbożowym) najczęściej wykluczanym z jadłospisu w minionym roku! To jeden z ważniejszych powodów, dla których warto debatować na temat zasadności tej modyfikacji.
Wczoraj przeczytałam kontrowersyjny (obalający mit o dobroczynym działniu diety bezglutenowej) artykuł odnośnie słuszności wprowadzanie diety bezglutenowej bez prawidłowej diagnostyki w gabinecie lekarskim. I jako dietetyk czuję obowiązek sprostowania, wyjaśnienia i zaprezentowania własnej opinii w tym temacie :)
Autor owej publikacji obciąża odpowiedzialnością za modę na dietę bezglutenową amerykańskiego gastroenterologa Petera Gibsona, który w 2011 roku opublikował swoje badania. Z doniesień tych wynikało, że gluten szkodzi nie tylko chorym na celiakię, ale także zdrowym. U których w skutek owych badań zdiagnozowano nonon-celiac gluten sensitivity (NCGS), z ang. nadwrażliwość na gluten niebędąca celiakią. Wieści te, z pomocą mediów, rozeszły się lotem błyskawicy wśród populacji łaknącej takich informacji. Z każdym rokiem przybywało osób, deklarujących, że wyklucza gluten z diety.
Jakiś czas później ten sam badacz, który wywołał lawinę nienawiści do glutenu ponownie podjął temat. Nieco zmienił zasady eksperymentu, którym objął 37 osób deklarujących obecność NCGS. Tym razem, kolokwialnie mówiąc, oszukał badanych. Gluten podawany był im tak, aby o tym nie wiedzieli (zarówno oni jak i naukowcy, przygotowujący posiłki). W efekcie na dolegliwości związane z nietolerancją glutenu skarżyli się wyłącznie pacjenci informowani o tym, że otrzymują posiłki zawierające to białko.
Wniosek autora publikacji? Nie ma wystarczających dowodów na to, by pacjenci uskarżający się na NCGS faktycznie nie tolerowali glutenu. Takie zjawisko nazywa się efektem nocebo (przeciwieństwa placebo) - wiedza o tym, że otrzymujemy coś, co może zaszkodzić faktycznie wywołuje negatywne efekty.
Jak jest moja opinia?
Po pierwsze, grupa 37 osób nie jest reprezentatywna dla populacji. W związku z tym nie wolno wyciągać daleko idących wniosków z takiego eksperymentu, a już bez wątpienia nie powinno się brać ich za pewnik. Zasada ta dotyczy zarówno badania z 2011, w którym wskazywano na szkodliwość glutenu, jak i tych nowszych doniesień (obalających poprzednią tezę).
Po drugie, abstrahując od wniosków powyższego badania sami jesteśmy w stanie ocenić jak dieta bezglutenowa wpływa na osoby ją stosujące. I to dla nas kluczowy argument za wdrożenem takiego żywienia. Wielu naszych znajomych po wykluczeniu produktów zbożowych chudnie i czuje się lepiej. Skąd te efekty? Niekoniecznie gluten jest winowajcą złego samopoczucia i nadwagi.
W momencie, gdy decydujemy się na eliminację glutenu z diety zaczynamy bardziej świadomie się odżywiać. Produkty glutenowe są powszechnie dostępnie i stanowią podstawę diety wielu narodów. W związku z tym, jeśli wykluczymy je z codziennego jadłospisu jesteśmy zmuszeni znaleźć a1ternatywne zboża bezglutenowe. Zaliczamy do nich zboża takie jak: gryka, proso, kasza jaglana, quinoa, amarantus, kukurydza, ryż, czyli produkty niezwykle zdrowe i bogate w błonnik pokarmowy, cenne składniki mineralnie i witaminy. Ponadto indeks glikemiczny wielu z nich jest niższy niż produktów pszennych. Jedzeni potraw przygotowanych z tych zbóż to z pewnością jedna z przyczyn utraty wagi na diecie bezglutenowej. Ponadto osoby eliminujące gluten doskonale wiedzą jakie są jego inne (oprócz zbożowych) źródła i w związku z tym wykluczają także wysokoprzetworzoną żywność (batony, słone przekąski, produkty instant, przetwory mięsne). To jej nadmierna konsumpcja jest jedną z głównych przyczyn nadwagi i otyłości.
Zatem staranny i przemyślany wybór produktów, dbałość o skład oraz jakość posiłków, samodzielne ich przygotowywanie sprawia, że jemy znacznie zdrowiej i „chudziej”.
Jakie widzę zagrożenia w pochopnym wykluczaniu glutenu?
Otóż istnieje duże ryzyko niezbilansowania diety, zwłaszcza na początku, gdy osoba „raczkuje” w temacie. Wymaga to wiele cierpliwości, dyscypliny i sporej wiedzy co, czym i w jakiej ilości zastępować. Co jest w stanie zapewnić nam błonnik pokarmowy ze zbóż (inne frakcje niż te występujące w owocach i warzywach), dostarczyć cenne witaminy z grupy B oraz składniki mineralne. Dlatego wszystkim początkującym polecam konsultację z dietetykiem lub drążenie tematu i szukanie wiarygodnych źródłem informacji o tym jak bilansować dietę.
Widzę jeszcze jedno poważne zagrożenie. Zrzucanie odpowiedzialności za dolegliwości żołądkowo-jelitowe na nietolerancję glutenu może przyćmić faktyczne problemy zdrowotne. Dlatego jeśli cierpimy na wzdęcia, bóle brzucha, biegunki ZDIAGNOZUJMY PRZYCZYNĘ W GABINECIE GASTROENTEROLOGA!
Nietolerancja glutenu to faktyczna jednostka chorobowa, którą należy potwierdzić specjalistyczną diagnostyka ukierunkowaną na konkretne badania.
Cytując Polskie Stowarzyszenie Osób z Celiakią i na Diecie Bezglutenowej: „Nadwrażliwość na gluten to przypadki nietolerancji glutenu, w których w oparciu o badania diagnostyczne wykluczono celiakię (uzyskano negatywny wynik przeciwciał) oraz alergię na pszenicę (brak podwyższonego poziomu przeciwciał IgE) oraz w których brak jest zaniku kosmków jelitowych, a pomimo tego spożycie glutenu (sprawdzone podczas prowokacji) powoduje niepożądane objawy u pacjenta.”
Leczenie dietetyczne pacjentów z nietolerancją glutenu nie różni się od postępowania w przypadku celiakii czy alergii na pszenicę. Różnice polegają TYLKO na tym, iż w przypadku celiakii dieta obowiązuje chorego przez całe życie, zaś w przypadku alergii i nadwrażliwości na gluten dieta może być stosowana czasowo.
Polecam Waszej uwadze także jeden z moich ostatnich artykułów:
http://www.dietmap.pl/pl/porady-dietetyka/czy-gluten-jest-moim-wrogiem-szesc-oznak-ze-mozesz-go-nie-tolerowac
Mniej soli! My dietetycy non stop powtarzamy swoim pacjentom, aby solili jak najmniej. Nie solenie wychodzi na zdrowie, ponieważ oddala ryzyko rozwoju nadciśnienia tętniczego, zmniejsza zachorowalność na nowotwór żołądka i pozwala pozbyć się obrzęków, które powodują nadwagę.
O ile rozkazy, nakazy i zakazy są proste do sformułowania, o tyle przestrzeganie ich sprawia nie lada problem.
Jak zatem mniej solić?
- Zacznijmy od wyeliminowanie przetworzonej żywności. Słone przekąski, zupki instant i kostki rosołowe to czysta sól, tylko trochę zabarwiona kolejnymi dodatkami :)
- Podczas gotowania dodawajmy mniej soli do potraw. Nie mus to być drastyczna zmiana, ale zejście w dół o pół łyżeczki pozwoli nam systematycznie odzwyczajać się od soli.
- Pozbądźmy się solniczki ze stołu, przy którym jemy. To pozwoli nam uniknąć nadmiernego dosłania przygotowanych już potraw.
- Przyprawiajmy jedzenie świezymi i suszonymi ziołami. Dizęki temu poznamy zupelni nowy smak tradycyjnych dań.
Oczywiście sól jest nam niezbędna do życia. Jednak WHO zaleca dzienne spożycie na poziomie 5g (tyle soli ile pomieści łyżeczka do herbaty).
Ja zachęcam do szczypty zdrowia, czyli używania jednej z trzech soli:
różowej (himalajskiej), czarnej lub kamiennej (powstałej z wysuszonej wody jezior i mórz).
Sole te nie są czyszczone chemicznie. W zwiazku z tym są źródłem cennych mikroelementów niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania organizmu.
Jak nie ulec pokusom?
Zastanawiacie się jak nie skusić się na pączka lub faworka? Podpowiem Wam, bardzo ciężko ;) A tak naprawdę to chciałam podzielić się refleksją na temat tzw. modelu skandynawskich sobót. Słyszeliście o tym? Według tego schematu możemy wyznaczyć sobie jeden dzień w tygodniu, w którym sięgamy po ulubiony słodycz. U mnie są to z reguły dni weekendowe, kiedy mam okazję do zgrzeszenia.
Pamiętajcie, że może to być jedynie porcja ciasta, batonik, kawałek czekolady lub deser lodowy. Słodka sobota (lub inny, wybrany dzień tygodnia) nie może wiązać się z objadaniem się słodyczami przez cały dzień. Możemy skusić się na słodkie tylko w ramach jednego posiłku, najlepiej po zdrowym śniadaniu lub obiedzie.
Dietetyk też jest człowiekiem i ma swoje słabości. Co prawda u mnie nie są to słodycze, ale jest kilka produktów od jedzenie których nie mogę się powstrzymać.
A jak u Was? Czego nie potraficie sobie odmówić na diecie? :)
obecnie czuje sie jak wieloryb. wracam do diety i próbuję wspomóc się lineą 40 hm....
ciekawe jak mi pojdzie.
Dzis pofolgowałam, ale musiałam poprawić sobie humor.
Do południa trzymalam dietę:
rano o 7:00 owsianka z bananaem
potem o 11:00 jogurt i kanapka
po połudbiu dramat, chińczyk na dowóz i milky way :((((
nie wiem ile dziś rundek dookoła osiedla zrobię, ale wiem, ze predko z biegania nie wrócę
trzymajcie kciuki dalej!
Trzymajcie kciuki!
Konice tygodnia zawsze zmusza mnie do refleksji i pisania o swoich sukcesach, porażkach, odczuciach i spostrzerzeniach. Piątek jest dniem luźnym w korpo, mam więc czas na wylanie swoich żali i przemyśleń ;)
Przyszła wiosna, a z nią nowe postanowienia. Cześć z nich udaje mi się realizować, częsć zaniechałam, bo zwyczajnie nie mam na to czasu.
Podsumowanie tygodnia wygląda następujaco:
SUKCESY
Waga w dół. Od poczatku diety 2kg mniej :)
Moja dieta: jeść mniej i często. Nic odkrywczego, ale naprawdę działa. Wieczorami robiębię jedzienie na ciepło do pracy. Z reguły jest to kurczak z sosem i do tego kasza gryczana, brązowy ryż lub od święta makaron :) Przygotowuję też sałatki z pomidorem i moim miksem sałat. Uwielniam ten Fit&Easy ACTIVE lub PARTY. Rano koktajl na bazie mrożonych owoców (rozmrożonych w lodówc eprzez noc) i kefiru (wypróbowałm i na kefirze/maślance jest najlepszy) W pracy mam wafle ryżowe, ozrechy. rano kukuję kanapki. Są smaczne i chyba dietetyczne.
Moja rada: zmiany wprowadzaj powoli. Dużo czasu zajęło mi oswojenie się z dietą i nowym podejsciem. Zaczęlam od małych kroczków i obiecałam sobie, ze koniec z jedzeniam na mieście. Potem, wraz z wiosną nadesżły koktajle, teraz odstawiłam słodycze. Wszystkie to kroki zajęły mi około 2 miesięcy. Ale uwieżcie mi, BYŁó WARTO. Bez stresu, frustracji za to sukcesywnie i ostatecznie ;)
Więcej ruchu:
Kupiłam karnet na siłkę, ale nie za często się tam pojawiam. Z regułu 2x w tygodniu. Robię trening cardio (bieganie przez 20 minut), potem squaty na pośladki i brzuszki, potem kończę rozbieganiem (około 15 minut).
W weekedny biegam i jeżdżę na rowerze.
PORAŻKI
Nie chcę sie wypowiadać na ich temat, demotywują mnie :)
PRZEMYŚLENIA
POSTANOWIENIA czyli ambitne plany na weeknd
- Przebiec swoje pierwsze 5km :) Forma jest, potrzeba tylko wytrwałości.
- Upiec ciasteczka owsiane (tak, aby starczyły na cały tydzień)
- Nie tknać ŻADNEGO słodycza aż do świąt.
- Umyć okna (spalic trochę kalorii :PP)
- Kupić szpile z wiosennej kolekcji H&M, coz dla mnei to nowość, na codzień do biura chodzę w grubym obcsie,a poza pracą w Conwersach.
- Spotkać się z przyjacióką
- Odwiedzić siłkę (jeśli starczy siły i czasu)
Lista jest długa, ale nie niemożliwa do zrealizowania.
Trzymajcie kciuki!!!!
I pamiętajcie: