Środa, 1 czerwca 2016 | 20:34:51 Rybka lubi ciszę
Ryba przygotowana. Nie było okonia, dostałam płat z dorsza - nie jest dobrze. Słodkowodne wykupili w południe. Smutna rzeczywistość ludzi pracy. No cóż, trzeba to jakoś pogodzić. Czy zamiast modrej kapusty mogę sałatkę z kapusty pekińskiej? Dzisiaj dostłam pekińską, której w zeszłym tygodniu nie mogłam trafić. Od samego biegania po sklepach powinnam już chudnąć. Tylko, że wciąż za dużo samochodem, bo do sklepów mam z domu 10 km, a z pracy 20 km. Pieszo mogę się nieco zziajać :-) A na wsi, jak to na wsi, kiepsko z warzywami i owocami (są, ale zwiędłe), bo przecież wszyscy uprawiają ogródki i sady! Tak mówią sklepikarze, ale ja tam wiem swoje. Rolnicy i owszem sieją rzepak, sadzą rabarbar, mają sady i inne dary natury roślinnej ale tak pryskają nawozami i chemią na szkodniki, że sami za nic nie chcą tego jeść. Ale cóż robić, wytyczne UE są jasne. Takie zboża na ten przykład muszą pryskać dziesięć razy w ciągu okresu wegetacji. Od samej myśli o tablicy Mendelejewa zaczynam świecić... Jeśli jesienią jest za ciepło, rolnik wyjeżdża w pole z opryskami hamującymi wzrost. Strach pomyśleć jak bardzo nas trują te wszystkie urzędowe wytyczne. Przed wstąpieniem do Unii mieliśmy pięciokrotnie bardziej zaostrzone normy dotyczące zawartości szkodliwych związków chemicznych w żywności. Co się stało po wejściu do Wspólnoty? Zalało nas wątpliwej jakości żywnością i nowymi normami pozwalającymi zwiększać nam świetlistość organów wewnętrznych. Wiem, za dużo czytam... Teraz studiuję głód globalny w krajach Trzeciego Świata. Wciągająca lektura, aż ze wstydu jeść się odechciewa - dobra pomoc przy traceniu zbędnych kilogramów. Jesteście zainteresowani?
Ala, to prawda, że po pracy często brakuje artykułów spożywczych, których obecnie potrzebujemy. Ja mimo iż duże miasto też czasami nie mam potrzebnych produktów... nie zawsze mam czas i siłę na odwiedzenie kilku dużych sklepów, bo muszę to zatargać na mych własnych rękach ;) Jak to mówił klasyk "im więcej wiem, tym mniej wiem"... warto czytać, wiedzieć więcej z różnych źródeł niż skupiać się na tym co nam przekazują media... :) Ja nie chcę poczytać o głodzie... ;) Pozdrawiam K.
Rozumiem. Ja wolę czytać, niż spojrzeć w oczy matki umierającego na jej rękach dziecka. Potworność za naszym przyzwoleniem. Tak, czuję się winna. Jestem na diecie 1900 kcal i nie odczuwam głodu, mam zapewnione wszystkie niezbędne składniki odżywcze... Wystarczy! Czytam stanowczo za dużo, muszę czytać kilka książek naraz, bo przy jednej nie znajduję upustu szalejących pod czerepem myśli. Potem publikuję w miesięcznikach i periodykach literackich. Rzadko, bo myśli coraz częściej odsiewam z plew. Lepiej mniej, a samo sedno zawierające.
Ja od pierwszej ciąży w ogóle nie mogę patrzeć na krzywdę dzieci, zawsze byłam wrażliwa, ale ciąże zrobiły ze mnie taką trochę płaczkę... Od rozwodu musiałam trochę się pozbierać, po-ogarniać i być bardziej twarda; jestem trochę Zosia-Samosia w wielu sprawach, ale czasami to tylko maska :)
W niektórych względach przypominasz mnie. Ja sama! Z mężem nauczyłam się żyć, chociaż mogło być lepiej... Ale ja muszę pozbierać się każdego dnia, bo walka jest codziennie - w pracy i w domu. Książki to ucieczka. Pisanie - odtrutka. Byle do przodu! Każdego dnia.
U mnie w pewnym momencie mąż był potrzebny tylko żeby przywieźć zakupy, odebrać dzieci z przedszkola, bo pracowałam poza miejscem zamieszkania i ewentualnie do lekarza zawieźć... wszystko i tak robiłam sama, sama na spacery, na wycieczki i in.... po rozwodzie niewiele się zmieniło, ale jest trudniej, bo zawsze była druga osoba i minimalnie chociaż odciążała...
Uwierz mi, nie zawsze obecność drugiej osoby jest odciążająca. Wręcz przeciwnie. Mój mąż nie zrobi zakupów, nie wychodził z dzieckiem na spacery. Odwoził do szkoły, bo miał po drodze do pracy. Czasami umyje łazienkę i zajmie się zachwaszczonym ogrodem (kosi zielsko). Wszystko jest na mojej głowie. Nawet rejestrowanie samochodów, ubezpieczenia, naprawy, opłaty, załatwianie spraw urzędowych. Mój mąż najlepiej ćwiczy paluch na pilocie. Czasami zaszaleje czterema palcami na klawiaturze. Czeka na gotowe jedzenie. Ale dawno już przestałam z tego powodu rwać włosy z głowy. Odbijam to sobie w inny sposób i mimo wszystko cieszę się drobiazgami dnia codziennego. Mamy dwa owczarki niemieckie i kota. To też moje obowiązki, z jeżdżeniem do weterynarza włącznie. Dźwigam sama 36 kg jeśli trzeba po narkozie psicę wpakować na tylne siedzenie auta.
Alu, dlatego napisałam minimalnie... teraz wyjścia z koleżankami czy na imprezę firmową to logistyczne wyzwanie, ale się udaje... ja jestem bez prawka i auta, więc trochę mi to komplikuje życie :)
Oj, to współczuję Kasiu. Auto wiele upraszcza. Ale chociaż w mieście mieszkasz? Ja po przeprowadzce kilka lat temu z dużego miasta na wieś, nie mogę dotąd odnaleźć się. Nie potrafię korzystać z uroków wsi, z jej "zapachami" włącznie. Chociaż kwitnący rzepak działa na mnie kojąco - wizualnie i zapachowo.
Tak. Mieszkam we Wrocławiu :) Mnie zawsze ciągnęło do miasta... większe możliwości, poza tym to jest miasto, które nigdy nie zasypia :)
Podobnież Poznań :-) To moje rodzinne, ukochane miasto. Tu się urodziłam. Tak wiele się dzieje, znajomi, przyjaciele, kina, teatry, kawiarenki i restauracje. Ach! Rozmarzyłam się! Jestem tu w dni pracujące. Nie potrafię rozstać się z Poznaniem.
Ja zawsze byłam związana z Wrocławiem, liceum, studia, późnej praca, a od 3 lat mój dom, mój azyl... moje miejsce na ziemi :)